[ Pobierz całość w formacie PDF ]

horror niewidzialnych zjawisk.
Chrzęst żwiru w wąskim wejściu do doliny ostrzegł znajdujących się przy obozowym
ognisku. Manulito ukrył już kosmiczny skafander. Kaydessie musi się wydawać, że
całkowicie powrócili do stanu dzikości.
Pierwszy przyszedł Tsoay z czterema równoległymi szramami od zadrapań na lewym
policzku. A za nim Buck i Eskelta, popychający schwytaną, poganiający ją z demonstracyjną
szorstkością, która nie zamieniała się w rzeczywistą brutalność. Długie warkocze dziewczyny
rozplotły się, jeden rękaw był rozdarty i odsłaniał nagie, szczupłe ramię. Wojowniczy duch
nie opuścił jej jednak.
Wepchnęli ją w krąg czekających mężczyzn. Stała mocno, z rozstawionymi nogami,
spoglądając na wszystkich z jednakowym wyrazem twarzy, dopóki nie zobaczyła Travisa.
Wówczas jej gniew stał się bardziej zapalczywy i zawzięty.
- Bydlę! Zwiński ryj! Parszywy wielbłąd! - wykrzykiwała w jego kierunku po
angielsku, a następnie powróciła do swojej własnej mowy, a jej głos wznosił się i opadał.
Ręce miała związane za plecami, lecz język nie był niczym skrępowany.
- Oto ta, której usta miotają pioruny i błyskawice - powiedział Buck do Apaczy. -
Trzeba ją umieścić z dala od drewna, bo jeszcze wywoła pożar.
Tsoay zasłonił uszy rękami.
- Może sprawić, że człowiek ogłuchnie, o ile nie potrafi zrobić mu krzywdy w inny
sposób. Pozbądzmy się jej jak najprędzej.
Mimo tych szyderczych uwag, ich oczy wyrażały szacunek. W przeszłości często
niepokorny jeniec, zuchwale przeciwstawiający się tym, którzy go schwytali miał więcej
względów u wojowników Apaczy - cenili bowiem odwagę. Pinda-lick-o-yi, tacy jak Tom
Jeffords, który wjechał do obozu Cochise'a i usiadł pomiędzy swoimi zaprzysięgłymi
wrogami, by z nimi pertraktować, zyskał przyjazń samego wodza, chociaż z nim walczył.
Kaydessa wywarła większe wrażenie na swoich porywaczach, niż mogła przypuszczać.
Teraz Travis musiał odegrać swoją rolę. Złapał dziewczynę za ramię i popchnął ją w
kierunku wraku.
Wydawało się, że niektóre z duchów opuściły jej szczupłe, napięte ciało i weszła do
środka, nie walcząc więcej. Tylko wtedy, gdy zobaczyła statek w całej okazałości, zachwiała
się. Travis usłyszał, że zatrzymała oddech, zaskoczona.
Tak jak planowali, czterej Apacze - Jil-Lee, Tsoay, Nolan i Buck - rozproszyli się na
wzgórzach wokół statku. Manulito poszedł założyć już skafander kosmiczny i przygotować
się na każdą ewentualność.
Travis nadal popychał Kaydessę stanowczo do przodu. W tej chwili nie wiedział, co
jest gorsze: wchodzić do statku, spodziewając się uderzenia grozy, czy też spotkać się z nią
nieoczekiwanie. Był już gotów odmówić wejścia, nie dopuścić, aby dziewczyna, wlokąca się
ponuro pod jego eskortą, napotkała to niewidzialne, lecz potężne niebezpieczeństwo.
Jedynie wspomnienie wież i obawa, że Czerwoni znajdą i wykorzystają trzymany tam
skarb sprawiły, że szedł dalej. Pierwszy wspiął się do rozdarcia Eskelta. Travis przeciął liny
krępujące przeguby Kaydessy i uderzył ją lekko pomiędzy łopatki.
- Idz do góry, kobieto! - Jego niepokój sprawił, że rozkaz ten zabrzmiał ostro i
dziewczyna zaczęła się wspinać.
Eskelta znajdował się już w środku, kierując się w stronę kabiny, którą postanowili
zgodnie z rozsądkiem wybrać na więzienie. Planowali, że doprowadzą Kaydessę do tego
punktu, a następnie odegrają scenę owładnięcia ich przez strach i pozwolą jej uciec.
Odegrają scenę? Travis nie wszedł jeszcze na dwie stopy w głąb korytarza, a już
wiedział, że z jego strony nie będzie potrzeba wiele udawania. To, co opanowało statek, nie
atakowało ostro, raczej przenikało do umysłu i ciała, jakby z każdym oddechem wchłaniał
truciznę, która rozchodziła się w jego żyłach wraz z uderzeniami serca. Nie potrafił jednak w
żaden sposób nazwać tego, co odczuwał, poza tym, że była to potworna, omdlewająca trwoga,
z każdym krokiem ciążąca mu coraz bardziej.
Kaydessa krzyknęła. Tym razem już nie z wściekłości, ale z taką mocą, że Travis
stracił równowagę, zachwiał się i oparł o ścianę. Odwróciła się z wykrzywioną twarzą i
skoczyła na niego.
To naprawdę przypominało próbę pokonania dzikiego kota. Musiał z trudem chronić
swoje oczy, twarz i ranny bok, by nie zrobić z kolei krzywdy dziewczynie. Wdrapała się
szybko, pobiegła w kierunku wyrwy w ścianie i zniknęła. Travis złapał oddech i zaczął
czołgać się w stronę dziury. Wówczas pojawił się Eskelta i podniósł go pośpiesznie.
Dotarli do przejścia, ale nie wyszli na zewnątrz. Travis nie orientował się, czy
powinien już zejść, a Eskelta był posłuszny rozkazom, by nie wychodzić na zewnątrz zbyt
wcześnie.
Poniżej okolica była pusta. Nie dostrzegł śladu ani Apaczy, chociaż ukryli się gdzieś
tutaj, ani Kaydessy. Travis zdumiał się, że tak szybko znikła z pola widzenia.
Nadal czując się nieswojo z powodu emanacji wewnątrz statku, pozostali w ukryciu
do chwili, w której Travis uznał, że uciekinier ma dobrą, pięciominutową przewagę na starcie.
Kiwnął, dając tym sygnał Eskelcie.
Kiedy dotarli do poziomu gruntu, Travis poczuł ciepłą wilgoć na dłoni chroniącej ranę
i wiedział, że krwawi. Wymamrotał coś w proteście przeciwko temu pechowi, bo zdał sobie
sprawę, że nie da rady wyruszyć w drogę. Kaydessę trzeba będzie śledzić podczas całej wę- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl