[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To lepsze nic całkowita bezczynność - rzekł. - Nie
oczekuj dzisiaj mojego powrotu, moja droga. - Obszedł stół
i pocałował żonę w czoło.
Rozstali się. Ona udała się do siebie, on zaś zajrzał na
chwilę do holu. Słysząc, że weszła już do swojego pokoju,
kilkoma susami znalazł się na górze i cicho zapukał do
drzwi. Przyjęła go, nie kryjąc zaskoczenia. Od tamtego dra�
matycznego wieczoru w Moidore rzadko przebywali ze sobą
sam na sam. Gerard wolał nie kusić licha. Po prostu niezbyt
sobie ufał.
- Co się stało, Gerardzie? - spytała ze śladem niepokoju
w głosie.
Rozejrzał się po pokoju. Jeszcze przed wyjazdem do Moi�
dore Torry wezwała architekta wnętrz i kazała mu przemeb�
lować apartament według swojej koncepcji. W rezultacie pa�
nował tu teraz ład podporządkowany zasadom estetyki. Jeżeli
wnętrze mieszkalne może w ogóle wyrażać czyjąś ducho�
wość, to tak właśnie było w tym przypadku. Pozbawiona
zbędnych dodatków klasyczna prostota pokoju stanowiła
zwierciadlane odbicie osobowości Torry.
- Nic takiego - powiedział. - Chodzi tylko o plotki. Ale
ty, zdaje się, nie przejmujesz się nimi.
- Jak mam przejmować się czymś, czego nie znam? Nikt
mi niczego wprost nie powiedział. - Nie była to prawda, bo
Bryce Ledward był bardzo bezpośredni w rozmowach z nią.
Nigdy by jednak się do tego nie przyznała.
- Bardzo różnisz się od kobiet, które znam. - Uwaga ta
z trudem przeszła mu przez gardło, gdyż do niedawna jeszcze
myślał o kobietach jako o egzemplarzach tego samego ga�
tunku, w rzeczy samej podobnie nierozróżnialnych jak jajka
204
na talerzu. Owszem, różniły się twarzami, lecz zachowywały
się tak samo.
Uśmiechnął się w duchu. W jego głowie panował całko�
wity zamęt. Myśląc o kobietach, użył porównania najgorsze�
go z możliwych. Bo czyż jajka się zachowują"?
Jednak chaos, w jaki wpadł, musiał być czymś wywołany.
Może w to krańcowe pomieszanie wtrącił go jej uśmiech,
którym zareagowała na jego uwagę o kobietach i jej od nich
odmienności. Może sprawiła to jej twarz, w której nie do�
strzegł tym razem żadnego napięcia czy surowości, tylko
bezmierną słodycz. A może o wszystkim zdecydował ów
sposób uniesienia ręki i poprawienia włosów, tak kuszący, że
aż zapierający dech w piersiach? Jakakolwiek była bezpo�
średnia przyczyna, przyniosła skutek straszliwy i nieoczeki�
wany.
Skoro brutalny napad nie przyniósł wtedy żadnych wy�
miernych efektów prócz rozczarowania, niesmaku i cierpie�
nia, to może inny sposób okaże się lepszy. Nie znaczy to, że
Gerard tak właśnie pomyślał w tej chwili. Zresztą jego umysł
nie funkcjonował. Może to raczej instynkt podyktował mu
zmianę taktyki. Wywłaszczony z rozumu, zaiste, kierował się
wyłącznie instynktem.
Padł przed nią na kolana i ukrył twarz w fałdach jej spód�
nicy. Przez chwilę wdychał zapach materiału. Cofnął głowę
i uniósł wzrok.
- Zdaję się na twoje miłosierdzie. Uczyń mi tę łaskę.
Wiesz, czego chcę. Wyszłaś za mnie. Bądzmy prawdziwymi
małżonkami. - Czyżby mówił to Gerard Schuyler, czy może
dolatywał tu z ulicy żałosny jęk jakiegoś żebraka? Zwiat zo�
stał wytrącony z posad.
Gerard nigdy nie sądził, iż kiedykolwiek przyjdzie mu się
zniżyć do pokornego błagania kobiety o coś, po co dotąd
zwykł sięgać niczym po należną mu gratyfikację. W jego ży�
ciu kobiety spełniały rolę zabawek, miłych rozrywek pozwa�
lających zapełnić puste godziny, uprzyjemniały koniec dnia,
były odpoczynkiem wojownika. Od rana mężczyzna zajmo�
wał się ważnymi sprawami, wydzierał światu tajemnice, zdo�
bywał pieniądze, zaskarbiał sobie ludzki szacunek, a potem
wracał do domu i zastawał tam żonę, o której przypominał
sobie dopiero w tej chwili. Jej rolą było przynieść ukojenie
jego starganym nerwom. Była jego partnerką w łóżku, matką
jego dzieci, kompresem na bolącą głowę. Potem wstawał ko�
lejny dzień i mężczyzna z nowym zapasem sił stawał do na�
stępnej konfrontacji ze światem.
Takiemu oto modelowi stosunków męsko-damskich hoł�
dował dotąd Gerard Schuyler. Ale była to już nieodwołalnie
zamknięta przeszłość. W ostatnim czasie z pana przemienił
się w niewolnika. Zdominowała go kobieta, o której myślał
dniami i nocami i którą postawił na piedestale.
Torry pogładziła go po włosach. Była w tym geście ma-
cierzyńskość zmieszana z litością. Ale nie było w nim śladu
namiętności.
Gerard zadrżał w śmiertelnej udręce. Znikąd ratunku.
Czyżby naprawdę miał skonać u jej stóp?
Uczyniła ruch, jakby chciała odejść. Oplątał ramionami
jej nogi.
- Nie, nie odchodz. Zawsze odchodzisz, uciekasz, zni�
kasz. Ta twoja płochliwość! Doświadczyli jej na sobie Led�
ward i książę, no i chwała Bogu! Ja jednak chyba różnię się
od nich? Nie chcę twego odwrotu, czekam na atak. Chyba
jednak jest tak, że zwyciężasz, wycofując się. Wycofywałaś
się również przed nim? - Zadając jej to pytanie, miał na my�
śli oczywiście Kapitana. Mógł jej wybaczyć innych męż�
czyzn, ale nigdy jego, swojego dziadka.
- Zawarliśmy umowę, Gerardzie - przypomniała mu po
raz setny czy tysięczny spokojnym, opanowanym głosem.
Podczas gdy on wił się w mękach, ona sprawiała wrażenie,
jakby jedynym jej problemem był wybór pomiędzy kawą
a herbatą.
- Do diabła z umową! Nigdy się z nią nie pogodzę! Kiedy
przystawałem na te warunki, myślałem...
- Co wtedy myślałeś, Gerardzie?
- Myślałem, że zdołam przekonać cię o absurdalności
tych warunków albo...
- Albo? - Jej głos był nadal nieubłaganie zimny, lecz
dreszcz, który wstrząsnął jej ciałem, zdradzał zupełnie coś
innego.
Mona Lisa! Słusznie została tak nazwana. Czy kiedykol�
wiek pozna jej myśli i uczucia? Znajdował się w sytuacji
człowieka, który apokaliptyczną ciemność próbuje rozpro�
[ Pobierz całość w formacie PDF ]