[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zniszczonymi papierami. Na wszystkich ścianach wisiały tak zwane chińskie parawaniki, z rozpostartymi
w nich na kształt wachlarzy fotografiami pięknych dziewic, o niesłychanie wielkich oczach i biustach do
najniższego stopnia odsłonionych, albo reprodukcje miłych kociąt, scen zabawnych i widoki miasta
gubernialnego Klerykowa.
W rogu saloniku obok żardinierki stało pianino i znowu na nim zadziwiająco piękne sprzęciki i fotografie,
w wykwintnych stojących ramkach z pluszu i połyskującej blachy. Pani Borowiczowa usiadła na brzeżku
pierwszego krzesła, w bliskości drzwi, zaleciła synowi kilkakrotnie, żeby stał spokojnie, a nie zbił czego,
broń Boże - i czekała z bijącym sercem.
Teraz, kiedy już prawie wykonany został taki zamach stanu, trwoga ją obejmować zaczęła, czy też to nie
jest krok szalony. Zegar na biurku szeptał, zdawało się: nic z tego, nic z tego...
W sąsiednich pokojach słychać było jakieś kroki i rozmowy szeptem prowadzone. Nasłuchując, czy to już
sam pan profesor nie wchodzi, pani Borowiczowa zwróciła machinalnie oczy w kąt pokoju i dostrzegła
tam ikonę w srebrnej szacie i płonące przed nią światełko.
- Prawda, prawda... - pomyślała - przecie to ten, co przeszedł na prawosławie...
W danej chwili najmniej by ją ta kwestia obchodziła, gdyby nie to, że za nią jak cień wlókł się zabobon:
- To nie musi być dobry człowiek...
Zegar z kolebką wydzwonił srebrnym głosikiem godzinę drugą, a pana Majewskiego jeszcze nie było.
Dopiero przed trzecią rozległ się dzwonek w przedpokoju, a po upływie kilkunastu minut drzwi do
saloniku otwarły się cicho i stanął w nich pan profesor.
Był to blondyn wysoki, z jasnym zarostem i bardzo przerzedzoną czupryną. Miał na sobie jeszcze frak
granatowy i takąż kamizelkę ze srebrnymi guzikami, z których każdy zaopatrzony był w orła
państwowego. Kamizelka ta była głęboko wycięta i odsłaniała gors koszuli promieniejące biały,
wykrochmalony i błyszczący jak szyba lustrzana.
Nauczyciel złożył ukłon wyciągając pięknym ruchem obadwa mankiety, a gdy pani Borowiczowa
powiedziała swe nazwisko, zapytał po rosyjsku:
- Czym mogę służyć?
Matka Marcinka nie mówiła tym językiem, a bała się obrazić profesora, jeżeli zacznie mówić po polsku,
toteż jęła wykładać mu swą prośbę po francusku, z mozołem wymawiając zdania i zwroty dawno
zapomniane.
Pan Majewski z wdziękiem usiadł na pobliskim fotelu. nastawiał mimowiednym ruchem swe
ciemnoniebieskie binokle, otwierał przy tej czynności nieznacznie usta, ale nie zdawał się rozumieć, o co
rzecz idzie.
24
Wkrótce też spytał po polsku z przeciąganiem i akcentowaniem z ruska wyrazów, aczkolwiek dopiero
przed dwoma laty został Rosjaninem, nigdy w Rosji nie był i z granic guberni klerykowskiej zamieszkanej
przez samych Polaków, ze znaczną domieszką żydowską, ani razu nie wyjechał:
- Otóż, chodzi tutaj o tego młodzieńca... "tak li "? ...
- Tak, panie profesorze - mówiła teraz jednym tchem pani Borowiczowa - pragnęłabym oddać go do
klasy wstępnej. Uczył się na wsi, w szkole elementarnej. Czy jest przygotowany... tego właśnie osądzić
nie jestem w stanie. Dlatego też śmiem prosić pana profesora, czyby nie zechciał przygotować go
jeszcze nieco, zanim egzamin... Z pewnością kilka lekcyj udzielonych przez takiego jak pan profesor
pedagoga więcej go oświeci niż pół roku nauki w szkole wiejskiej...
- No, cóż znowu? - zawołał pan Majewski z satysfakcją kierownika klasy, wprawdzie tylko wstępnej, aleć
zawsze w gimnazjum, który jeszcze parę lat temu był nauczycielem szkółki elementarnej w jakiejś
Kiernozji.
- Jestem najmocniej przekonaną, że tak jest... Gdyby tylko pan profesor raczył zwrócić na mego syna
uwagę...
- Widzi pani - przerwał pan Majewski - masa kandydatów... Nie wiem, co on umie, czy to się na co
przyda...
- Panie profesorze...
Pan Majewski uprzejmym gestem przerwał pani Borowiczowej i zadał Marcinowi kilka pytań rosyjskich z
zakresu arytmetyki, gramatyki itd. Wysłuchawszy jego względnie dobrych odpowiedzi, wsparł czoło na
ręce i przez kilka chwil coś głęboko rozważał.
- Panie... - szepnęła ze drżeniem matka kandydata. .
- Tak... Jeżeli pani sobie życzy, mogę dać małemu kilka lekcyj. Czy zda... tego, rozumie się, przewidzieć
niepodobna...
- yle jest przygotowany?
- Nie to, żeby zle, owszem, na ogół biorąc... Ale, widzi pani, wymowa, akcent, to, czego jakiś
korepetytor, jakiś belfrzyna na wsi wpoić nie jest w stanie, bo sam tego nie posiada... System, widzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl