[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Od czasu do czasu - odparł, nie patrząc w jej stronę.
- %7łałujesz, że się z nią nie ożeniłeś? Zastanowił się chwilę, zanim
odpowiedział:
RS
37
- Był czas, że żałowałem. Ale teraz już nie żałuję. Nie byłem jeszcze
wtedy gotowy do małżeństwa, więc lepiej, że się nie ożeniłem. Ale żałuję
sposobu, w jaki się to skończyło.
%7łałuję, że ją tak potraktowałem - egoistycznie i nierozsądnie.
- Widziałeś się z nią po jej odejściu?
- Nie. - Potrząsnął głową. - Ale słyszałem, że w półtora roku pózniej
wyszła za mąż.
Na chwilę zapadło milczenie.
- Ale to wszystko było bardzo dawno - powiedział z dziwnym
uśmieszkiem.
- Tak.
Znów zamilkli. Linden patrzyła na jego profil, na wydatny nos i mocną
dolną szczękę. W twarzy Justina była siła i determinacja. Potrafił mówić bez
żadnego skrępowania o swoich słabościach, potrafił się do nich przyznać.
Podobało jej się to.
Pomyślała, że dobrze byłoby namalować zachód słońca, ale uznała, że to
zbyt banalne. Przypomniał jej się Marinozzi.
- Co wiesz o tym Marinozzim? Czy on jest Włochem? - zapytała.
- Myślę, że mając takie nazwisko i akcent musi być, ale żyje w Australii.
A przynajmniej taki mi podał adres.
- Byłam u niego, żeby mu powiedzieć, że obraz, który chciał kupić, jest
gotowy, i zaczął mi robić awanse. Nie mógł utrzymać rąk przy sobie.
- Trudno mu się dziwić - odparł Justin. - Kto nie próbuje, ten nic nie ma.
- Jesteś tak samo odrażający jak on.
- Nie, nie jestem - odparł niewzruszony. - Zanim spróbowałem cię
pocałować, minęły tygodnie.
- To co z tobą? Jesteś ofermą czy co? Justin roześmiał się na głos.
- Najpierw mi mówisz, że jestem odrażający, bo się do ciebie dobieram, a
zaraz potem mi zarzucasz, że jestem ofermą. Czy ten brak logiki cechuje cię
jako artystkę, czy jako kobietę?
- To sprawa mojego twórczego umysłu.
- Tak też myślałem. Linden westchnęła.
- Jestem głodna. Mam ochotę na kawałek dobrego sera. Najlepiej
cheddara.
- Obawiam się, że nic takiego tu nie znajdziesz.
- Niestety.
- Myślę, że święta Bożego Narodzenia na Penang dobrze nam zrobią. W
hotelach podają na kolację świąteczną tradycyjnego indyka...
- Robię się coraz bardziej głodna.
RS
38
- Dobrze, to chodz do mnie i zobaczymy, co upichciła Ramaya. - Justin
zrobił specjalną pauzę. - Chyba, że się boisz, że stracę nad sobą kontrolę i
nie utrzymam rąk przy sobie.
- Jeśli tylko spróbujesz, to będziesz żałował - odparła, demonstrując
żartobliwie w powietrzu ciosy karate.
Zerwał się z ziemi i podał jej rękę, pomagając wstać, a Linden nagrodziła
go uśmiechem.
RS
39
ROZDZIAA CZWARTY
W środku nocy obudziło ją wycie wichru i odgłos ulewy; wiedziała, że to
nic innego jak jeszcze jedna tropikalna burza. Wiatr zawodził, potrząsając
domkiem na pałach i przenikając cienkie ściany. Drewno jęczało, a żaluzje
grzechotały, mimo że okna były szczelnie zamknięte. Powoli narastała w
niej panika. Jeszcze nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego.
Nocną ciszę rozdzierał świst targanych wichrem palm, wściekły ryk
oceanu i bębnienie kropel deszczu o dach. Spojrzała na zegarek. Było po
drugiej w nocy, a więc jeszcze przed pierwszym brzaskiem. Namacała
świeczkę i zapałki. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Odrobinę uchyliła
żaluzję i wyjrzała na zewnątrz. Wiatr i deszcz wdarły się do środka.
Widziała jedynie złowrogą czerń. Z drżeniem zaniknęła żaluzję. Rozejrzała
się po plistym pokoju. Co dalej? O spaniu nie mogło być mowy. Może
filiżanka herbaty ją uspokoi, a przynajmniej zajmie na chwilę. Wzięła
świeczkę i poszła do kuchni. W pewnym momencie poślizgnęła się na
czymś mokrym i świeca wypadła jej z ręki. Ogarnęły ją ciemności. Na
gołym ramieniu poczuła lodowatą kroplę, potem drugą. Dach przeciekał!
Na czworakach zaczęła szukać na podłodze świecy. Jest! Zapaliła ją
ponownie i z odrobiną światła poczuła się lepiej. Znalazła emaliowaną
miskę i podstawiła ją pod przeciek. Krople głośno bębniły o dno. Nastawiła
wodę i usiadła, czekając, aż się zagotuje. Czas wlókł się niemiłosiernie.
Poszła po lampę naftową. W jej świetle świat nie wydawał się już taki
przerażający. Ciekawe, czy Justin też nie śpi? Był blisko, a jednak tak
daleko. Ogarnęło ją poczucie straszliwej samotności. Skuliła się na łóżku, z
filiżanką gorącej herbaty w dłoniach. Doszedł ją zgrzyt rozdzieranego
metalu. Pewnie jakiś skorodowany dach nie wytrzymał pod naporem wiatru.
Były też inne hałasy, trudne do zidentyfikowania, przerażające. Osada
zostanie zalana, a plony znajdą się pod wodą, zniszczone przez wiatr i
deszcz. Cała okolica będzie przedstawiała sobą obraz wielkiej dewastacji.
Mam nadzieję, że nikt nie zginie - ta myśl nie dawała jej spokoju.
Marzyła o tym, żeby już było rano. Próbowała czytać, ale nic z tego nie
wychodziło. Ogłuszający hałas nie pozwalał się skupić. Położyła sobie
poduszkę na głowie, ale i to nie pomogło.
Przez chwilę miała ochotę iść do Justina. Ale czy da radę? Czy wiatr jej
nie zmiecie i nie roztrzaska o dom czy drzewo? Nie, to by było czyste
szaleństwo.
Nagle powietrze dokoła wypełnił przerażający trzask, jakby się coś
waliło. Dom zatrząsł się gwałtownie. Na jedną straszliwą chwilę zamarła -
RS
40
serce przestało jej bić. A potem usłyszała odgłos rozdzieranego metalu i
pękającego drewna. Serce Linden waliło teraz jak młotem, patrzyła z
przerażeniem na sufit i ściany. Najwyrazniej dom się walił. Siedziała, nie
mogąc się ruszyć i czekając na najgorsze, gdy nagle hałas ustał.
Było po wszystkim. Wyskoczyła z łóżka, rozglądając się dokoła. Muszę
stąd uciekać jak najprędzej, pomyślała. Drżącymi rękami zawiązała na sobie
sarong, wzięła lampę i ostrożnie otworzyła drzwi sypialni. Wszystko
wyglądało tak jak dawniej, z wyjątkiem drzwi wejściowych, które kołysały
się na wietrze. Nie było schodów, gdzieś się ulotnił okap, który osłaniał
drzwi.
Wiatr szarpał ją za włosy, deszcz w jednej chwili przemoczył do nitki.
Nie mogę wyjść! Ta myśl wprawiła ją w panikę. W dole kłębiła się masa
błocka ze szczątkami schodów i okapu. Gdyby w to skoczyła, mogłaby
sobie coś złamać.
Nagle zobaczyła światło i jednocześnie poprzez wycie wiatru przebił się
głos. Ktoś ją wołał po imieniu. Poczuła niebywałą ulgę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]