[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ku wielkiej uldze Linden Marinozzi pożegnał się i opuścił wreszcie jej
dom. Słysząc pogwizdywanie, wyszła na werandę. Był to Justin, który szedł
właśnie do niej z jakimś pakunkiem pod pachą. Zanim zdążyła go zawołać,
usłyszała skrzypienie podłogi, które nagle ustało. Pewnie zatrzymał się i
ogląda obraz. Zerwała się z krzesła i wbiegła do domu. Po minie Justina
poznała, że obraz mu się podobał.
- Fantastycznie ci to wychodzi - powiedział. Linden była szczęśliwa.
Zauważyła jednak bruzdę na jego czole. Ciekawe, co tam zobaczył.
- Tyle razy przechodziłem koło tej świątyni - rzekł w zamyśleniu - a
nigdy nie zauważyłem kościoła za nią.
- Bo go nie ma.
- Jak to nie ma?
- W każdym razie nie widać go z drogi. Pamiętasz takie drzewo rosnące
na prawo od świątyni? Zauważyłam wieżę kościoła właśnie z tego miejsca,
wznosiła się nad dachem świątyni. Ale ponieważ nie mogłam jej stamtąd
malować, pozwoliłam sobie na pewne drobne nadużycie, no i wyszło to, co
wyszło.
Justin skinął głową.
- Licentia poetica. - Spojrzał na trzymany pod pachą pakunek, jakby o
nim zapomniał. - To dla ciebie - powiedział.
- Dla mnie? - Wzięła pakunek zdziwiona. Był dość ciężki. - Ser! -
wykrzyknęła po rozwinięciu papieru. - Cheddar! - Nie mogła ukryć
wzruszenia. - Gdzie go dostałeś?
- W Penang.
- Aha, to tym się dzisiaj zajmowałeś! Chcesz powiedzieć, że pojechałeś
do Georgetown tylko po kawałek sera? - zapytała z niedowierzaniem.
Roześmiał się na widok jej miny.
- Dziękuję ci bardzo. To było naprawdę miłe z twojej strony. Chodz,
zapraszam cię na ucztę serową. - Zajrzała do lodówki. - O, mam jeszcze
dojrzałe avocado.
- Wspaniale. Idę.do domu po butelkę wina, zaraz wracam. Po chwili
Justin pojawił się znowu, tym razem z butelką bordeaux i małym
odtwarzaczem płytowym. Zabrali smakołyki i poszli z nimi na werandę.
Zaraz też rozległy się miłe dla ucha dzwięki starego jazzu.
- Sprawdziłem rezerwację na święta - powiedział, kiedy już zaspokoili
pierwszy głód. - W ubiegłym tygodniu wysłałem do nich wiadomość, ale
pomyślałem, że skoro już jestem, to obejrzę nasze pokoje.
RS
48
- Gdzie? W Rasa Sayang? Justin! Ty chyba oszalałeś! Przecież to będzie
kosztowało majątek!
- Po pierwsze, korzystam u nich ze specjalnej zniżki, a po drugie,
wszystkie moje skarpety są pełne pieniędzy z honorariów, których nie
nadążam wydawać. Co zrobię, kiedy skończą mi się skarpety?
- Zwariowałeś.
- Nie rób z tego problemu. Przecież chodzi tylko o dwie noce. Moje
finanse to wytrzymają.
- Nie o tym myślałam, Justin. Ja się nie mogę na to zgodzić. Pozwól, że
za swój pokój zapłacę sama. - Ceniła sobie niezależność i zawsze do tej
pory unikała takich zobowiązań.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Była to swoista próba sił.
- Zgoda - powiedział w końcu Justin. - Zaproponuję ci pewną umowę: ja
pokryję wydatki związane ze świętami, a ty mi za to dasz jeden ze swoich
obrazów.
Zastanawiała się przez chwilę nad propozycją Justina.
- A czy ty w ogóle chcesz mieć mój obraz? Sam powiedziałeś, że dzieło
sztuki jest tyle warte, na ile je sami oceniamy.
- Dlaczego jesteś taka podejrzliwa? Podobają mi się twoje obrazy,
szczególnie dwa ostatnie. Naprawdę bardzo bym chciał mieć twój obraz.
- No więc dobrze, zgoda. Umowa stoi. Napełnił kieliszki winem.
- Idąc do ciebie, spotkałem Marinozziego. Powiedział mi, że kupuje twój
obraz ze świątynią.
Ogarnęła ją fala gniewu.
- Przecież mu powiedziałam, że ten obraz nie jest na sprzedaż. Facet mi
się nie podoba. Nie chcę, żeby miał moje obrazy.
- Ale jemu się wydaje, że będzie go miał.
- Bo uważa, że jak mi zaoferuje dostatecznie dużo pieniędzy, to ulegnę.
Powiedział, że wszystko ma swoją cenę.
- Bo ma.
- Ale nie ten obraz. I nie dla niego!
- Nie denerwuj się. On nie jest tego wart.
- Nie denerwuję się. Po prostu jestem wściekła. A przy okazji: na jak
długo on tu przyjechał?
- Ma być jeszcze dwa tygodnie. Wytrzymasz? - Uśmiechnął się
dobrodusznie.
- Mam nadzieję. - Westchnęła, a potem się roześmiała. - Może zrobić
kawę?
RS
49
Kiedy w godzinę pózniej zbierał się do wyjścia, jeszcze ciągle szumiało.
jej w głowie. W domu było ciemno, ale nie zdążyła zapalić lamp.
- Jeszcze raz dziękuję ci za ser. To był jeden z najwspanialszych
upominków, jakie kiedykolwiek dostałam.
Przypomniały jej się prezenty, które otrzymała od Waite'a w ciągu
ostatnich dwóch lat. Po każdym ataku złego humoru skruszony przynosił
coś nowego. A to bukiet czerwonych róż, a to złote kolczyki, a to wielkie
pudła importowanych czekoladek, nie mówiąc o jedwabnych szalikach czy
kryształowych kieliszkach do wina. Aż przyszła chwila, że miała ochotę
rzucić mu to wszystko w twarz. Dawał jej te prezenty, żeby uspokoić własne
sumienie, uprosić, żeby nie przestawała go kochać.
Justin przyniósł ser, żeby jej sprawić przyjemność. Nie z poczucia winy
ani nie po to, żeby imponować gestem czy pieniędzmi. Po prostu i
zwyczajnie żeby jej zrobić przyjemność.
Stał koło niej, przy drzwiach, a w oczach miał coś takiego, że nagle jej
serce zaczęło trzepotać jak szalone. Uniósł rękę i pogłaskał ją po włosach.
- Masz piękne włosy - powiedział miękko. - Podoba mi się, kiedy nosisz
je takie rozpuszczone. - Ujął jej twarz w dłonie.
Stała bardzo spokojnie, chociaż serce waliło jej jak młotem. Spojrzała
mu w oczy - tak, teraz chciała, żeby ją pocałował. Ale on się nawet nie
ruszył; pieścił ją tylko wzrokiem. Powoli uniosła ramiona i objęła go
czułym uściskiem.
Oddychał teraz szybko i płytko, tak samo jak ona.
- Pocałuj mnie, Justin.
Pochylił głowę, a ona zamknęła oczy i przez chwilę nie czuła nic. A
potem położył usta na jej wargach, rozpalając w niej ogień. Przylgnęli do
siebie w namiętnym pocałunku.
Trzymał ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać. Nagle odskoczyła od
niego, zdumiona tym nagłym wybuchem namiętności. Nie wiedziała, co
powiedzieć. Nogi pod nią drżały; oparła się o ścianę.
- Ja już chyba pójdę - powiedział w końcu Justin, otwierając drzwi. Z
nogą na stopniu odwrócił się do niej jeszcze.
Nerwowo przełknęła ślinę.
- Idz już, Justin, już lepiej idz.
Nazajutrz rano poszła do świątyni, by dalej malować rozpoczęty obraz.
Była całkowicie pochłonięta pracą. Ze smokami nie miała najmniejszego
kłopotu, jednak co do chińskiego napisu na złotym tle dokoła drzwi
wejściowych nie była pewna. Lepiej to sprawdzić, pomyślała. A nuż coś
przekręci i wyjdzie jakieś bluznierstwo... Lepiej nie ryzykować.
RS
50
Kiedy więc pojawił się Faisal na rowerze, żeby jej pomóc w transporcie
sprzętu, poprosiła go, żeby się zatrzymał przy wózku Mak Long Teh. Zdjęła
obraz z roweru i pokazała kobiecie.
- Co o tym myślisz, Mak Long Teh?
Na twarzy Chinki pojawiło się zdziwienie.
- Jesteś malarką? Linden skinęła głową.
- Podoba ci się? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl