[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak piosenka. Zrazu nieufny i milczący, rozkrochmalał się i dostrajał, odpowiadał
żywo, żartował, uśmiechał się nawet. Nie poznawała go.
Ten obdarty, chudy, niezgrabny chłopak, niegrzeczny, brutal prawie,
wyrósł na światowego mężczyznę. Ha, i jemu życie kantów przycięło. %7łartobliwa,
poufna gawędka nie zbliżała jednak Chojeckiego do małżeństwa z hrabianką P.,
przyznawał to sobie w duchu, ale cóż było robić! Trudno przypiąć rozwód do
wesołych anegdot lub wyrwać się z nim jak Filip z konopii. Namyślał się
markotnie, co z tym fantem zrobić, dopóki fertyczna pokojówka nie wetknęła swej
szykownej figurki do buduaru.
- Modniarka przyszła - ogłosiła.
Było to dla gościa hasło do odwrotu. Henia wstała z żalem prawie.
- Affaire d'-etat! (fr. Sprawa wagi państwowej!) - zaśmiała się podając mu
swą śliczną rączkę na pożegnanie.
Dotknął jej z lekka.
- Pani mi pozwoli przyjść jeszcze raz do siebie - rzekł zakłopotany - mam
ważny interes. Dla niego przyjechałem do Paryża.
- Interes? - powtórzyła zdziwiona. - C'est curieux (fr. To ciekawe.). Jutro
nie śpiewam i czekam pana o szóstej na polską herbatę. Au revoir zatem.
Skłonił się. Czerwona aksamitna portiera zapadła za nim, Heni oczy poszły
w tym kierunku. Można przysiąc, że myślała, jakiego by to dało się spłatać figla
temu pysznemu Polakowi, spokojnemu a zimnemu jak posąg. Nie wiedziała
jeszcze, że on jej spłatał figla gorszego niż jej wszystkie, i że nie tylko jej oczy
poszły za aksamitną portierę.
- Madame, hrabia przysłał kosz storczyków - szczebiotała za nią
pokojówka. - Son altesse (fr. Jego wysokość) prosił o audiencję;markiz był
zostawił kartę.
- Au diable (fr. Do diabła), hrabiowie, altesy i markizowie - zawołała
niecierpliwie. - Proszę cię, Mario, na przyszłość nie przyjmuj kwiatów, a te, co są,
wyrzuć precz. Głowa boli od tego zapachu. %7łe też ci ludzie pojąć nie mogą, że o
nich dbam tyle, co o tego ulicznika, który pokazuje białą mysz w klatce. Każdy
lamentuje o miłość, jakby tego towaru był u mnie hurtowy skład.
Co za interes on może mieć do mnie? - myślała półgłosem, idąc do
modniarki i zrywając w przechodzie zieloną gałązkę paproci z wazonu. - Piękny
jest i tak inny jak wszyscy. Ten chyba nie będzie żebrał miłości i prawił
komplementów, czegoż chce zatem?
Henia nie przypuszczała, żeby można było czegoś innego żądać od niej.
Była roztargniona przez wieczór cały i dzień następny, jakaś niespokojna,
zamyślona chwilami, to znów nienaturalnie wesoła. Zapomniała zupełnie o figlach
i swawoli, śpiewała dziwnie niedbale, wyglądała czegoś niecierpliwie.
To coś widocznie odnosiło się do wieczornej herbaty, bo dopiero wtedy
odzyskała swój dawny humor. Ogień jasno palił się na kominku w malutkim
buduarze, pieszcząc jej ożywioną twarzyczkę, czerwieniąc piękne rysy poważnego
mężczyzny; dla reszty świata drzwi artystki były szczelnie zamknięte.
Chojecki przyszedł zdecydowany skończyć jak najprędzej tę delikatną
sprawę, jakby przeczuwał, że przedłużanie tych wizyt, sam na sam, nie dopomoże
projektom hrabianki P.
Trzeba było iść otwarcie do dzieła. Ona sama mu w tym dopomogła.
- Głowę sobie łamałam nad odgadnieniem przedmiotu owego ważnego
interesu, który pana do mnie sprowadził - zaczęła żartobliwie.
- Sądzę, że on panią nie zadziwi - odparł szukając frazesów właściwych.
- Chodzi tu o przypomnienie pani pewnej obietnicy, danej mi przed czterema laty,
gdyśmy oboje zawierali błazeńską ceremonię, mającą pani dać wolność, a mnie
pieniądze. Byłem wówczas bardzo młody i bardzo nieszczęśliwy, niezdolny
przewidzieć skutków tego aktu. Okoliczności się zmieniły. Chcę prosić panią o
zwrócenie mi swobody.
Henia drgnęła jak zraniona. Chwilę była bez głosu, osłupiała nie
rozumiejąc jasno.
- Wszak ja jej nie krępuję - rzekła wreszcie.
- Zapewne. Lecz bigamia jest wzbroniona, a ja chcę się żenić!
- Ach, tak.
To było wyrazne. Drugie, gwałtowniejsze drgnienie wstrząsnęło smukłą
postacią. Zrozumiała.
On ciągnął dalej, rad, że ze wstępu wybrnął:
- Sądzę, że pani uzna za bardzo naturalną moją prośbę o rozwód, który przy
istniejących okolicznościach będzie tylko urzędową formą, dogodną dla nas
obojga, i nie wątpię, że się pani na to zgodzi, jak mi to było obiecane przed
czterema laty. Przy tym zwracam pani, jako dług, owe pięć tysięcy rubli, które
wówczas uratowały mi więcej niż życie.
Wstała gwałtownie. W duszy jej działo się coś nieznanego. Drżąc cała,
poczęła szybko chodzić po pokoju.
Młodzieniec nie spostrzegł tego ruchu, dobył pugilares z kieszeni i wyjął z
niego paczkę banknotów, które położył na stole.
Nagle stanęła przed nim. Uśmiech sfinksa miała na ustach, ale już
panowała nad sobą.
- Zabierz pan te pieniądze. Chcę być wierzycielką pana i na rozwód się nie
zgadzam.
Teraz on nie rozumiał.
- Pani się nie zgadza? Dlaczego? - spytał głucho.
- Bo mi się podoba mieć pana za męża i nie mam ochoty być stroną w
rozwodowym procesie.
Krew zalała twarz młodego człowieka, gdzieś w głębi straszny gniew cichej
wody poczynał wzbierać powoli.
- Sądzę, że pani żartuje. Powód podany jest żadnym; rozwód, o który
proszą obie strony, nie daje pola do skandalicznego procesu.
- Bardzo być może, ale ja żadnego nie chcę, i pozwolenia na rozwód nie
otrzyma pan ode mnie, bo... nie chcę.
- Zmusi mnie pani tedy do prośby jednostronnej do Rzymu! - zawołał
gwałtownie, wstając także.
- Nie zmuszam pana do niczego. Proszę robić, co panu się podoba! Cha,
cha! Alboż ja się czego boję?
Spojrzał na nią. Wyzywała go wzrokiem i postawą zuchwałego
lekceważenia i ironii.
Szatan! pomyślał odwracając oczy ze wstrętem prawie.
- Nie grożę pani! - odparł. - Walczę o rzecz najdroższą dla człowieka, o
wolność. Między mną a szczęściem może stoi pani. Jeżeli pani sądzi, że tamować
szczęście człowieka jest rzeczą przyjemną i dobrą, ha, to się różnimy ogromnie w
zdaniu. Pomimo to ja nie proszę i nie błagam, tylko pytam pani, czy to com
słyszał, mam uważać za żart czy za prawdę?
- Za prawdę! - zawołała rozdrażniona, podniecona, uparta, z ogniem w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl