[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zniknęła.
Aóżko zakołysało się i skrzypnęło. Leżałem na plecach, a w nadgarstkach czułem
jeszcze ból od nacisku jej dłoni. Znajdujące się nade mną okno ukazywało fragment szarej,
nijakiej nocy, a biegnący przy gospodzie mur wznosił się ku niebu, którego z mojego łóżka
niestety widzieć nie mogłem.
Zostałem sam. Jej tu nie było.
Nagle postanowiłem zmusić się do działania, lecz zanim zdołałem się poruszyć, ona
pojawiła się tu znowu: tym razem w oknie. Widziałem jej postać od pasa po schyloną
głowę;
wpatrując się we mnie, oderwała kawałek koronki ze swej sukni i obnażyła przede mną
białe
piersi drobne, okrągłe, położone bardzo blisko siebie i zwieńczone ciemnymi,
sterczącymi
sutkami. Prawą dłonią podrapała lewą pierś, tuż nad brodawką, z której natychmiast
popłynęła krew.
Wiedzma!
Podniosłem się, żeby ją chwycić, żeby ją zabić. W tym jednakże momencie Urszula
przytrzymała dłonią moją głowę, a na ustach poczułem nacisk jej drobnej, lecz jędrnej
piersi.
Rzeczywistość ponownie rozpłynęła się jak dym na niebie i oboje zna-
lezliśmy się na tej samej łące, na naszej łące, w swoich namiętnych i wiecznotrwałych
objęciach. Ssałem z niej mleko jak gdyby była moją matką i mamką, dziewicą i królową,
a
swymi pchnięciami zrywałem z niej ostatnie płatki kwiatu dziewictwa, jakie się jeszcze w
niej
ostały.
Zwolniła uścisk. Upadłem. Byłem zbyt słaby i oszołomiony, aby powstrzymać ją
przed odlotem. Upadłem zatem na łóżko; miałem mokrą twarz, a ręce i nogi mi drżały.
Nie byłem w stanie usiąść. Opadła mnie totalna bezwolność. Przed oczami wyobrazni
błyskała mi raz po raz nasza łąka z białymi i czerwonymi irysami najpiękniejszym
kwieciem Toskanii. Te dziko rosnące irysy kołysały się na soczyście zielonej trawie,
podczas
gdy ona biegła, uciekała ode mnie. Obraz ten był wszakże przezroczysty, nieco matowy, i
nie
mógł przesłonić widoku mego pokoju w gospodzie unosił się tylko niczym woalka nad
moją twarzą i torturował mnie swą jedwabistą bezcielesnością.
Czary! szepnąłem. Boże mój, jeżeli powierzyłeś mnie opiece aniołów, czy
rozkażesz im teraz przykryć mnie swymi skrzydłami? Westchnąłem. Bardzo ich
potrzebuję.
W końcu udało mi się usiąść. Trząsłem się i miałem zamglony wzrok. Potarłem szyję.
Ciarki przechodziły mi po ramionach i plecach, a całe ciało tętniło od pożądania.
Zacisnąłem powieki. Nie chciałem myśleć o Urszuli. Aliści trzeba mi było jakiejś
podniety, która by moją żądzę uśmierzyła.
Położyłem się i odczekałem, aż z mego ciała uleci wreszcie ten cały szał.
Znowu stałem się człowiekiem, albowiem przez kilka chwil zapewne nim nie byłem.
Wstałem. Byłem bliski płaczu. Wziąłem świecę i zszedłem ostrożnie do głównej izby
w gospodzie, pilnując, by kręte schody ani razu pode mną nie zaskrzypiały. Przyłożyłem
knot
do świecy umieszczonej na wbitym w ścianę haku i wróciłem do swego pokoju. Ten mały
płomyczek dodawał mi otuchy. Idąc po schodach, osłaniałem go dłonią i cały czas się
modliłem.
Wyjrzałem przez okno, lecz widniała pod nim jedynie ściana, po której kobieta z krwi
i kości w żaden sposób wspiąć by się nie mogła. Wyżej zaś rozciągało się nieme i
bezwładne
niebo, usiane zachmurzonymi z lekka gwiazdami, jakby ignorowało moje modlitwy, me
dramatyczne położenie.
Byłem pewien, że czeka mnie niechybna śmierć. Padnę ofiarą tych wszystkich
demonów. Urszula miała rację. Jakże bowiem miałbym dokonać zemsty, na którą
stworzenia
owe zasłużyły? Jakże, u diabła, miałem to zrobić? A jednak pokładałem wiarę w swej
misji. Wierzyłem w swą pomstę równie głęboko, jak wierzyłem w istnienie Urszuli, tej
czarownicy, której dotykały me dłonie, która śmiała rozedrzeć mi duszę, która naszła mnie
w
towarzystwie swych nocnych kamratów, by wymordować moją rodzinę.
Nie mogłem przemóc w sobie obrazów minionej nocy, widoku tej kobiety stojącej w
drzwiach naszej kapliczki. Nie umiałem pozbyć się z ust jej smaku. Wystarczyło tylko, żem
pomyślał o jej piersiach, a ciało me słabło, jakby swym sutkiem Urszula syciła me żądze.
Niech to wreszcie ustąpi błagałem w modlitwie. Nie mogę wszak uciec. Nie
mogę udać się do Florencji, nie mogę aż po kres żywota rozpamiętywać tamtą masakrę. To
niemożliwe, tak nie da się żyć. To niemożliwe.
Rozpłakałem się na myśl, że to Urszula uchroniła mnie przed śmiercią.
To właśnie ona ta jasnowłosa kobieta, którą przeklinałem każdym tchnieniem
powstrzymała swego zakapturzonego kompana przed pozbawieniem mnie życia. W
przeciwnym razie zwycięstwo demonów byłoby całkowite.
Poczułem, jak ogarnia mnie spokój. Jeśli pisana mi była śmierć, zaiste nie miałem
nad czym rozmyślać. To ja muszę dopaść ich jako pierwszy. I musi mi się to powieść!
Wstałem wraz ze wschodem słońca i przeszedłem się po mieście, przewiesiwszy przez
ramię skórzane torby z wyniesionymi z zamku kosztownościami. Obejrzałem sporą część
Santa Maddalany, której bezdrzewne ulice wyłożono setki lat wcześniej rozdrobnionymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]