[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trząc przed siebie w okno, za którym rysował się wierzchołek
srebrnego świerka - myślałem, że może będziesz chciał coś
powiedzieć na jej obronę. Ostatecznie była przecież twoją
matką... No, ale skoro nie chcesz... - Podniósł się udając, że
chce wyjść.
Balcerzak zatrzymał go ruchem ręki.
- Niech mnie pan nie czaruje! Odczepi się pan wreszcie,
jak panu powiem, że nie tylko wiedziałem, ale i nie żałuję?
No, co? Dziwi się pan?
Wanacki pokręcił przecząco głową.
- Nie. Wydaje mi się, że rozumiem.
189
- Klucz - wyszeptał Balcerzak, bardziej sam do siebie niż
do Wanackiego. - To było wtedy, kiedy znalazłem klucz. Wy-
padł jej z torebki i leżał w przedpokoju. Wtedy właśnie mi
powiedziała... Tak! - krzyknął załamującym się, pełnym roz-
paczy głosem. - Dla mnie to zrobiła! Tylko dla mnie! Jak mo-
głem więc jej nie pomóc? Chciałem ją wywiezć. Daleko stąd.
%7łeby zapomniała. I żeby - dokończył cicho - nikt jej nie zna-
lazł, nikt się nie domyślił. A pózniej, w szpitalu... kiedy mi
pan powiedział, że wszystko już wiecie... Czy - uniósł głowę,
a na policzkach po raz pierwszy od dłuższego czasu pojawiły
się różowiejące plamy rumieńców - będąc na moim miejscu,
postąpiłby pan inaczej? - Ukrył twarz w poduszce, tłumiąc
dziecinny właściwie jeszcze, rozpaczliwy płacz. Płakał żało-
śnie jak człowiek, który wraz z płynącymi łzami doznaje
uczucia ulgi.
- Dopytują się o pana na politechnice - rzekł Wanacki
udając, że nie docierają do niego te odgłosy. - Rozmawiałem z
dziekanem. Gotów jest ułatwić panu przesunięcie egzaminów i
zaliczeń, jeśli dostarczy pan odpowiednie zaświadczenie le-
karskie. Dom akademicki też już jest załatwiony. Dziekan
radzi wziąć stypendium fundowane. Myślę, że radzi dobrze. W
ten sposób nie przerwie pan studiów, a dorobić sobie zawsze
będzie można korepetycjami. Uważam, że idą maksymalnie na
rękę. Lekko nie będzie, to fakt, standard życia pewnie już nie
ten sam, co przedtem. Rajdy musi pan sobie chyba na długo
wybić z głowy. I wiele innych rzeczy również. Pewne poglądy
też trzeba będzie zmienić. Kto wie jednak, może to panu do-
brze zrobi?
- Do cholery jasnej! Czy przestanie mnie pan wreszcie
pouczać, jak mam żyć?
- Nie! - krzyknął Wanacki. - Jak długo masz zamiar
190
wylegiwać się w łóżku, robić z siebie cierpiętnika i domagać
się, żeby wszyscy skakali naokoło ciebie? Co się stało, już się
nie odstanie i nie masz na to żadnego wpływu. Wezże się więc
nareszcie w garść! - W złości nie zauważył, że zaczął mówić
do Balcerzaka per ty .
Balcerzak usiadł na łóżku. W jego załzawionych oczach
zamigotał błysk zastanowienia.
- Od kiedy aktualny byłby ten akademik? - zapytał rze-
czowo.
Wanacki wrócił do domu. Kamili nie było. Zamiast niej za-
stał jedynie pospiesznie nabazgraną kartkę, że przyjdzie póz-
no. Mieszkanie wydało mu się naraz puste. W lodówce znalazł
pętko kiełbasy, wziął kawałek, ukroił dwie kromki chleba i
zagotował wodę na herbatę.
Włączył radio. Nadawano jakąś piosenkę. Dopiero gdy się
skończyła, Wanacki usłyszał, że śpiewała Bożena Horn...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]