[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprawdził.
23
- Trzymajcie tu butlę, dopóki nie unieruchomimy tego stwora - polecił - Potem o nią
zawołam.
Yierho wytoczył tarczę. Była to dwucentymetrowej grubości płyta z kwasoodpornego
magnaszkła zamocowana na dwukołowym, ręcznym wózku. Rozpylacz został umieszczony w
wąskim wycięciu po prawej.
Bandeirante w ciężarówce podał na zewnątrz dwa srebrnoszare kombinezony
ochronne z tkaniny pokrytej śliską, kwasoodporną warstwą.
Martinho wślizgnął się w jeden z nich i sprawdził zapięcia. Yierho wziął drugi.
- Do tarczy możesz użyć Thomego - powiedział Martinho.
- Thome nie ma dość doświadczenia, szefie. Martinho skinął głową i zaczął sprawdzać
bomby z foamalem oraz pozostałe wyposażenie. W siatce na tarczy zawiesił dodatkowe
cylindry z ładunkami.
Wszystko to zostało wykonane szybko i w milczeniu, ze zręcznością świadczącą o
dużej wprawie. Tłum za ciężarówką ucichł. Wszyscy czekali w napięciu.
- Wciąż siedzi na fontannie, Szefie - zameldował Vierho.
Ujął dzwignię kontrolującą ruchy tarczy i wjechał na ozdobny bruk. Prawe koło
zatrzymało się na błękitnym hiskowatym karku mozaikowego kondora. Martinho zamocował
rozpylacz w przeznaczonej nań szczelinie i rzekł:
- Byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli to tylko zabić.
- Te skurczybyki są szybkie jak sam Diabeł - odparł Yierho. - Nie podoba mi się to,
szefie. Gdyby to obiegło dookoła tarczy... wymownie przesunął palcem po rękawie swego
ochronnego kombinezonu. - To tak, jakby kawałkiem gazy próbować zatrzymać rzekę.
- No więc, niech się to nie stanie.
- Będę się starał, szefie.
Yierho zablokował tarczę i pobiegł do ciężarówki. Za chwilę wrócił z latarką
zwisającą mu u pasa.
- Chodzmy - rzekł Martinho.
Yierho zwolnił blokadę wózka i uruchomił silniczki. Rozległ się słaby szum.
Przesunął o dwa ząbki dzwignię regulacji szybkości. Tarcza popełzła naprzód, wspinając się
na krawężnik opasujący trawnik.
Ze stworzenia przy fontannie wytrysnął łukiem strumień kwasu skrapiając trawę metr
przed nimi. Oleisty, biały dym zawrzał na trawniku i rozproszył się zwiewany na bok przez
lekki wiatr. Martinho zanotował w myśli jego kierunek i dał znak, by tarczę zwrócić pod
24
wiatr. Zatoczyli łuk w prawo. Kolejny strumień kwasu poleciał prosto w ich stronę, padając w
identycznej odległości.
- Ono chce nam coś powiedzieć, Szefie - zażartował Yierho.
Powoli zbliżali się, przecinając jedną z plam zżółkłej trawy.
Od fontanny znów bryzgnął strumień opalizującej cieczy. Yierho pochylił tarczę do
tyłu. Kwas rozprysnął się na trawie i spłynął po szkle. Ich nozdrza wypełnił gryzący zapach.
Mrukliwe Aaaachchchch rozległo się wokół placu.
- Pan wie, Szefie, że ci idioci stoją za blisko - mruknął Yierho. - Gdyby to coś miało
strzelić...
- Wtedy ktoś powinien strzelić gumową kulą - odparł Martinho - Fin i a chigua.
- Fini okaz doktora Chen-Lhu - rzekł Yierho - Fini dziesięć tysięcy cruzados.
- Tak - stwierdził Martinho. - Nie wolno nam zapominać, dlaczego podejmujemy to
ryzyko.
- Mam nadzieję, że nie wierzy pan, że robię to dla idei - odparł Yierho. Przesunął
tarczę o następny metr do przodu.
Tam gdzie trafił kwas zaczęło się tworzyć mgliste pole.
- Nadżarło magnaszkło! - zawołał ze zdumieniem Vierho.
- Pachnie podobnie do kwasu szczawiowego - rzekł Martinho. - Musi być jednak dużo
mocniejszy. Zwolnij teraz. Chcę mieć pewny strzał.
- Dlaczego nie spróbuje pan z bombą pianową?
- Yierho do jasnej cholery!
- Ach prawda; woda. Zapomniałem szefie. Stworzenie zaczęło pełznąć wzdłuż
fontanny w prawo.
Yierho obrócił tarczę, by osłonić ich przed tym manewrem. Stworzenie zatrzymało się
i wróciło na poprzednie miejsce.
- Poczekaj chwilę - polecił Martinho. Znalazł na szkle czyste miejsce i przyglądał się
poczwarce.
Ona przesuwała się w tył i przód, wyraznie widoczna na tle fontanny. Przypominała
swojego miniaturowego imiennika niczym rozdęta karykatura. Posegmentowane ciało było
podtrzymywane przez wielostawowe nogi, wygięte łukowato na zewnątrz i zakończone
mocnymi, chwytnymi pazurkami. Czułki były króciutkie i błyszczały na końcach wilgocią.
Nagle poczwarka podniosła rurkowaty ryjek i plunęła silnym strumieniem prosto w
tarczę.
Martinho mimowolnie przykucnął
25
- Musimy dotrzeć bliżej - powiedział. - Nie może mieć czasu na pozbieranie się, gdy
ją ogłuszę.
- Czym naładował pan rozpylacz, szefie?
- Naszą specjalną mieszanką, roztworem siarki w dwusiarczku węgla i sublimatem na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]