[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do Salzburga.
%7Å‚wawo zabraÅ‚a siÄ™ do pracy, nie zdjęła jednak kurtki z powo­
du zimna i zapaliła kilka lamp. Zrobiła już szkice wszystkich
pokojów, z wyjątkiem trzech. Teraz je właśnie kończyła, jeden po
CICHA NOC 293
drugim, zapełniając meblami na papierze i ustalając wszystko,
począwszy od wzorów dywanów, a skończywszy na kolorach
farb i tapet.
Spojrzała na zegarek. Było pózne popołudnie, a miała jeszcze
sporo roboty. Rysowała więc w pośpiechu, a potem przejrzała
każdy z wielu szkiców, żeby siÄ™ upewnić, że niczego nie zapo­
mniała.
I wtedy natknęła się na wykonany przez siebie portret Dane'a.
Patrzyła na niego dłuższy czas, wiodąc palcem wzdłuż delikatnej
linii jego profilu.
- Och, Dane - powiedziała - potrafiłabym sprawić, żebyś
nie był taki smutny, tylko musiałbyś mi dać szansę.
PotrzÄ…snęła gÅ‚owÄ… i siÄ™gnęła po nastÄ™pnÄ… kartkÄ™. Jeszcze je­
den rysunek. Wiedziała już doskonale, gdzie należy dobudować
nowe skrzydło i jak ono powinno wyglądać. Zaciągnęła zamek
błyskawiczny kurtki i wyszła na dwór, na śnieg.
Otrzepując śnieg z płaszcza Dane wszedł do foyer i postawił
walizkÄ™.
- Czy jest tu ktoś? - zawołał.
Jussy i Penn zbiegli po schodach, a Claudia, blada ze zmÄ™cze­
nia, zeszła za nimi.
- Co z tobą? - spytał z uśmiechem, obejmując dzieci.
- Bawiliśmy się - wysapała Claudia. - Ja byłam  tym
czymś", chociaż nie wiem czym.
- Już nie jesteś. Teraz jest Penn! - krzyknęła Jussy goniąc
brata przez całe foyer.
Gdy tylko dzieci wybiegły, Dane spojrzał na siostrę.
- Czy ona wyjechała?
-  Ona" to znaczy, jak sądzę, Marisa? Nie. Pojechała rano do
domku i mówiÅ‚a, że zamierza wyjechać dziÅ› wieczorem, ale jesz­
cze nie wróciła.
- Jest jeszcze tam?
- Myślę, że tak.
294 GWIAZDKA MIAOZCI
- Mój Boże, powinna już wrócić. Pojadę zobaczyć, czy jej się
coś nie stało. - Ruszył do drzwi. - Jeżeli nie wrócę na czas, to
dopilnujcie ubrania choinki. Wiesz, gdzie sÄ… prezenty.
Gdy tylko Dane się odwrócił, twarz Claudii rozjaśnił uśmiech.
Marisa była od godziny na dworze. Wiatr znacznie przybrał
na sile przenikając ją do szpiku kości. Po spędzeniu całego dnia
w zimnym wnętrzu i stojąc na mrozie pomyślała, że już chyba
nigdy się nie rozgrzeje. Obojętne jednak - zimno czy nie zimno
- postanowiła dzisiaj skończyć swoją pracę.
StaÅ‚a przed domem od strony góry i szkicowaÅ‚a przybudów­
kę, próbując pokazać, jak doskonale będzie harmonizowała
z otoczeniem. Sprawdziwszy, że nie jest zbyt blisko krawędzi
uriwska, zrobiła parę kroków do tyłu. Perspektywa jednak nadal
byÅ‚a niedostateczna; zrobiÅ‚a wiÄ™c jeszcze parÄ™ kroków, zatrzymu­
jąc się ciągle dobre dwa metry od krawędzi.
A potem usłyszała dziwny hałas - jakby odgłos pękania.
Przestała rysować i spojrzała znad szkicownika. Trudno było
powiedzieć, skąd dochodził ten dzwięk.
Po chwili znów zabrała się do roboty. Prawie natychmiast
jednak łoskot się powtórzył, tym razem głośniejszy, i pod jej
nogami zadrżała ziemia. Serce podeszło jej do gardła. Marisa
wiedziała, że powinna się ruszyć, ale była jak porażona. Nogi
odmówiły jej posłuszeństwa.
Jeszcze jeden głośny trzask, a potem grzmot. Grunt usuwał jej
się spod nóg. Ktoś nagle złapał ją mocno, dosłownie oderwał od
ziemi i szarpnął gwałtownie do przodu. Silne ramiona objęły ją
opiekuńczo i Dane obrócił się tak, że runął pierwszy, łagodząc
upadek Marisy. Leżąc, w przerażeniu ujrzaÅ‚a, że miejsce, na któ­
rym stała jeszcze przed chwilą, gdzieś znikło.
UsiadÅ‚a i spojrzaÅ‚a w dół. Przepaść musiaÅ‚a mieć ponad sześć­
dziesiąt metrów. Dane spojrzał również, po czym wstał i porwał
ją w ramiona. Trzymał ją blisko, tuląc mocno do siebie.
- Boże - powiedział ochrypłym głosem, ciężko dysząc.
CICHA NOC
295
Marisa odepchnęła go energicznie i spojrzała mu w oczy.
- Co się stało? Ja przecież wcale nie byłam tak blisko krawędzi.
- Nie stałaś na stałym gruncie.
- Nie na stałym gruncie? A na czym?
- Znieg, który przylepia się do brzegu skały, lodowacieje
i robi wrażenie gruntu stałego. Zima była wyjątkowo lekka
w tym roku. Przynajmniej do ubiegÅ‚ego tygodnia. Lodowaty na­
wis załamał się pod twoim ciężarem. - Wziął jej twarz w ręce
i wpatrywał się w nią z natężeniem.
- Czy na pewno nic ci się nie stało?
Skinęła gÅ‚owÄ… i przykryÅ‚a jego rÄ™ce swoimi, chÅ‚onÄ…c ich cie­
pło.
- Moja siostra powiedziała mi, że jesteś tu od wczesnego
rana. Niepokoiłem się o ciebie.
- Dzięki Bogu.
Dane patrzÄ…c na niÄ… z Å‚agodnym wyrazem twarzy, palcami
delikatnie gÅ‚askaÅ‚ jej policzki, a potem znów jÄ… porwaÅ‚ w ramio­
na. Marisa dygotaÅ‚a na caÅ‚ym ciele, najpierw nieznacznie, a po­
tem tak bardzo, że ledwie mogła mówić.
Dane bez słowa wziął ją na ręce i zaniósł do domu. Położył ją
na kanapie, zdjął płaszcz i otulił Marisę, po czym zabrał się do
rozpalania ognia w kominku.
Przyglądała się temu nie mogąc opanować szczękania zębami.
- To śmieszne - udało jej się w końcu powiedzieć. - Nie
wiem, dlaczego zrobiło mi się nagle tak zimno.
- To skutek szoku. No i dlatego że marzłaś tu przez cały
dzień.
Niebawem na kominku buzował już ogień.
- Tu w domu nie ma żadnych koców - powiedział Dane [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl