[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdy rozbawiona Alisa przyjęła zamówienie Harveya, który
wreszcie się wyłączył, Rusty westchnęła cię\ko.
- Widzisz? Słuchaj, czy sądzisz, \e mogłabyś się bli\ej
przyjrzeć projektowi George'a?
- Ju\ to zrobiłam. Właśnie w tej chwili trzymam
fotografie w swojej drobnej rączce.
Serce Rusty zabiło mocniej. Alisa była bezkonkurencyjna.
- Skąd je wzięłaś?
- Były w śmieciach George'a. Są trochę prześwietlone, ale
będziesz wiedziała, jaka jest ogólna idea.
- Chyba \artujesz. - Co za ulga. - Dlaczego on ich nie
oddał do zniszczenia?
- Polecił to Tammy, ale ona miała randkę, więc
zaproponowałam, \e zamiast niej puszczę w ruch niszczarkę.
Rusty zagwizdała cicho.
- Drugi raz ju\ nie skorzysta z twojej pomocy.
- Wiem. Mam ci je przysłać czy zaraz wracasz? Rusty
przymknęła oczy. Początkowo zakładała, \e babcia szybko się
zmęczy gotowaniem i wyjadą stąd dobrze przed świętami.
Niestety, rzeczywistość okazała się całkiem inna. Agnes jako
gosposia była w siódmym niebie i rozkoszowała się
towarzystwem wujków. Rusty dawno nie pamiętała jej tak
o\ywionej. Ciągnąć ją teraz z powrotem do Chicago byłoby
okrucieństwem. Czy ona kiedykolwiek o coś dla siebie
prosiła? Rusty nie mo\e okazać się samolubna.
- Lepiej przefaksuj mi je dziś wieczorem. - Sprawa była
pilna. Rusty nie mogła czekać.
- Teraz?
- Och. - Harvey niewątpliwie przerwałby transmisję.
Jedna linia telefoniczna to męka. - Póznym wieczorem.
- O której? Dobre pytanie. Najlepiej jak ju\ wszyscy
pójdą spać.
Będzie musiała zawracać głowę Trentowi, lecz czy miała
wybór?
- O północy?
- Nastawię automat na dwunastą - odparła Alisa.
- Och, Aliso, skoro masz wszystkie potrzebne informacje,
to mo\e zamówiłabyś elektrycznego pastucha, dobrze?
Tego wieczoru Rusty pracowała przy komputerze i
przysięgła sobie, \e znajdzie sposób na zainstalowanie drugiej
linii telefonicznej. Nie mogła pojąć, dlaczego Trent do tej pory
tego nie zrobił. Mo\e myślał, \e jedna linia to dość na
telefoniczne zakupy wujków.
Przypomniała sobie stajnię i potrząsnęła głową. Nie
zazdrościła Trentowi tego problemu. Sama te\ miała kłopoty.
Agnes była na nią zła, \e nie przyłączyła się do szykowania
kolacji. Nie chodziło jej o pomoc, lecz by Rusty wykazała się
na tym polu.
Wbrew obietnicom babci na kolację była znowu
zapiekanka z makaronu i tuńczyka, więc Rusty szczerze się
uradowała, \e odpowiedzialność nie spadła na nią. Zegar
wskazywał ju\ jedenastą czterdzieści pięć. Wło\yła szlafrok,
zamknęła laptopa i w skarpetkach, po cichu, ruszyła w stronę
drzwi. Wyjrzała do holu.
Zwiatło wydobywało się przez szparę w drzwiach dwóch
pokojów. Tylko jeden z nich zajmował Trent. Harvey nadal
testował materace w stajni, więc nocnym markiem musiał być
Clarence lub Doc.
Skradała się w stronę pokoju Trenta, świadoma komizmu
sytuacji. Oto przemyka się chyłkiem w środku nocy do
sypialni atrakcyjnego kawalera, \eby odebrać faks. Czy nie
powinna przemyśleć wszystkiego jeszcze raz?
Stanęła przy drzwiach i zawahała się. Pukanie niesie się w
nocy, a nie chciałaby zostać przyłapana przez któregoś z
wujków. Zastukała delikatnie. śadnej odpowiedzi. Przyło\yła
ucho do drzwi i usłyszała jakiś szmer. Ledwie zdą\yła
odskoczyć, gdy Trent je otworzył.
- Cześć, czy mogłabym... - Był bez koszuli. Dech jej
zaparło. Miał na sobie szare spodnie dresowe i grube, białe
skarpetki, a na nosie okulary w czarnej, metalowej oprawie.
Wyglądał wspaniale. Więcej ni\ wspaniale - jak
uosobienie męskości. Odebrało jej mowę.
- Czy co mogłabyś? Wiedziała, \e powinna mu
odpowiedzieć, ale nie była
w stanie. Poza tym zapomniała, po co tu przyszła. To, co
nią pierwotnie kierowało, przestało się liczyć. Teraz musiała
rozwiązać problem na wpół nagiego Trenta. Wyobraznia
podsuwała jej ró\ne zachwycające mo\liwości, a wszystkie
zakładały nawiązanie kontaktu z Trentem, a właściwie z jego
torsem. Przy okazji ka\da inna styczność z tym ciałem byłaby
mile widziana.
Gdzie on ukrywał te muskuły? Miał szerokie ramiona,
pierś owłosioną na tyle, \e tylko podnosiło to jej atrakcyjność.
Rusty nie uwa\ała się za amatorkę bujnego, męskiego
owłosienia, ale to było w sam raz. Dlaczego przedtem nie
uświadamiała sobie, \e jest takie niesamowicie męskie?
- Rusty? - Trent mówił do czubka jej głowy. gdy\ ona
wpatrywała się w jego pierś.
- Mmm?
- Jest środek nocy, a ty stoisz w drzwiach mojego pokoju.
- Tak. - Jej wzrok powędrował w górę. Ku jego szyi. Była
długa i prawie tak wspaniała jak tors.
- Wchodzisz? - Odsunął się na bok. Postąpiła kilka
kroków do przodu i zatrzymała się. Tam, gdzie ramię się
wznosiło, by połączyć z szyją, tworzyło się ciekawe
zagłębienie, które jakby tylko czekało, \eby je pokryć
pocałunkami.
Trent patrzył na nią zdziwiony.
Powinna coś powiedzieć.
- Masz szyję. - Hmm. Powinna powiedzieć coś innego.
- Jak większość ludzi.
- Ale... niektórzy mają krótką. Ty masz długą. Jest...
ładna. Aadna szyja. - Przestań ju\, upomniała się w duchu.
- Dziękuję - rzekł z powagą. Na chwilę zapadła cisza, a w
kącikach jego ust pojawił się cień uśmiechu.
- Przyniosłaś komputer. - Całkiem o nim zapomniała. - Z
tego wnoszę, \e nie chodzi o próbę uwiedzenia.
- Początkowo intencja była inna.
- A teraz?
- Chyba te\ - odparła z westchnieniem.
- Wobec tego powinienem wło\yć koszulę. - Wisiała na
gałce od szafy. Sięgnął po nią.
Zakryć taką pierś?
- Nie rób sobie kłopotów z mojego powodu.
Znieruchomiał na moment z uśmiechem mę\czyzny
świadomego, \e podoba się kobiecie.
- Jesteś pewna, \e mnie nie uwodzisz? Zęby. Dołeczki.
Tors. Szyja. Wszystko tak godne podziwu.
- Nie... Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Więc mo\e zostawię ją nie zapiętą do czasu, kiedy się
zdecydujesz.
- Dobrze. - Odetchnęła głęboko i wtedy przypomniała
sobie o faksie.
- Mój faks! Która godzina?
- Dochodzi północ. Z cichym okrzykiem rzuciła się do
telefonicznego gniazdka.
- Czy mogę włączyć mój modem do sieci?
- Proszę bardzo. Rusty nie chciało się wierzyć, \e tors
Trenta zrobił na niej takie wra\enie. No, szyja równie\, ale
szyje widuje się na co dzień. Przecie\ nie była zacofaną
skromnisią, którą mógłby wstrząsnąć widok nagiego,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]