[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ktoś powinien to zauważyć, to tym kimś byłem ja.
- Niech pan siebie nie wini, sir - odezwał się Aaron.
- Nie robię tego. Daję tylko słowny wyraz ubolewaniu. Czasem szaleństwo czai się w
człowieku ukryte pod powierzchnią, oczekując tylko na odpowiedni bodziec, by wydostać się
na zewnątrz. Jak pewne pustynne nasiona, które kiełkują tylko raz na dziesięć lub jedenaście
lat, gdy spadnie odpowiednia ilość deszczu. - Westchnął. Bardzo bym chciał zobaczyć znowu
normalny, łagodny deszcz.
- Sam pan to powiedział, sir - ciągnął Aaron. - Odbiła mu pierdolona szajba.
- Wprawia mnie w zachwyt sposób, w jaki urozmaica pan swe codzienne słownictwo
jędrnymi anachronizmami, panie Aaron. - Andrews spojrzał na swego powiernika. Wydaje
się, że uspokaja się nieco. Ciągłe użycie środków uspokajających to kosztowna propozycja i
musielibyśmy to jakoś usprawiedliwić w aktach. Spróbujmy go przez chwilę potrzymać w
izolacji, panie Dillon, i sprawdzmy, czy wywrze to ozdrowieńczy skutek. Nie chciałbym,
żeby wywołał panikę. Clemens, niech pan da temu biednemu idiocie wystarczającą dawkę
środków uspokajających, żeby nie stanowił niebezpieczeństwa dla siebie ani dla kogokolwiek
innego. Panie Dillon, polegam na panu, że będzie pan miał na niego oko, gdy już zostanie
zwolniony. Mam nadzieję, że jego stan się poprawi. To by uprościło sprawy.
- Bardzo dobrze, panie naczelniku. Ale pełną dawkę niech dostanie dopiero wtedy, jak
dowiemy się wszystkiego o tamtych braciach.
- Z tego nic się nie wyciągnie. - Aaron wskazał z niesmakiem na dygoczącego lokatora
kaftana bezpieczeństwa.
- Musimy spróbować. - Dillon pochylił się i zbadał wzrokiem twarz współwięznia. - Wez
się w kupę, facet. Rozmawiaj ze mną. Gdzie są bracia? Gdzie Rains i Boggs?
Golic oblizał wargi. Były ciężko pogryzione i mimo fachowej pomocy Clemensa nadal
lekko krwawiły.
- Rains? - szepnął, zmarszczywszy brew w wysiłku przypominania. - Boggs? - Nagle jego
oczy rozszerzyły się ponownie i spojrzał gwałtownie w górę, jak gdyby dostrzegł ich po raz
pierwszy. - Ja tego nie zrobiłem! To nie byłem ja. To był... to był... - Znowu zaczął łkać,
wrzeszczeć i bełkotać histerycznie.
Andrews uniósł wzrok i potrząsnął ze smutkiem głową.
- To beznadziejne. Pan Aaron ma rację. Nic pan z niego przez jakiś czas nie wyciągnie.
Być może nigdy. Nie będziemy czekać, aż nam to się uda.
Dillon wyprostował się.
- Pan za to odpowiada, naczelniku.
- Będziemy musieli wysłać ekipę poszukiwawczą. Rozsądnych ludzi, którzy nie boją się
ciemności ani siebie nawzajem. Obawiam się, że musimy przyjąć, iż najprawdopodobniej ten
upośledzony na umyśle sukinsyn ich zamordował. - Zawahał się. - Jeśli jesteście choć w
niewielkim stopniu zaznajomieni z jego aktami, to wiecie, że taki scenariusz nie przekracza
granic prawdopodobieństwa.
- Nie może pan być tego pewien, sir - sprzeciwił się Dillon. - On nigdy mnie nie okłamał.
Jest szalony. Jest głupi. Ale nie jest kłamcą.
- Ma pan dobre intencje, panie Dillon, lecz jest pan zbyt wyrozumiały dla swego kolegi. -
Andrews zapanował nad sarkazmem, który natychmiast nawiedził jego myśli. Osobiście
uważam, że Golic nie jest wart pańskiego zaufania.
Dillon zacisnął wargi.
- Nie jestem naiwny, sir. Wiem o nim wystarczająco dużo, by pragnąć nie tylko mu
pomóc, lecz również mieć na niego oko.
- To dobrze. Nie chcę, żeby więcej ludzi zniknęło wskutek jego ataków.
Ripley podniosła się i podeszła do grupy. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę.
- Istnieje możliwość, że on mówi prawdę. - Clemens wbił w nią wzrok. Zignorowała go. -
Muszę z nim porozmawiać o tym smoku.
- Nie będzie pani z nikim rozmawiać, pani porucznik - odparł z energią Andrews. - Nie
jestem zainteresowany pani opinią, ponieważ nie zna pani wszystkich faktów. Wskazał ręką
w stronę Golica. - Ten człowiek został skazany za wielokrotne morderstwa. Znany jest ze
szczególnie brutalnych i okropnych zbrodni.
- Nie zrobiłem tego - zabulgotał bezsilnie mężczyzna w kaftanie bezpieczeństwa.
Andrews rozejrzał się wkoło.
- Zgadza się, panie Dillon?
- No - zgodził się Dillon z niechęcią. - Ta część się zgadza.
Ripley spojrzała twardo na naczelnika.
- Muszę z panem porozmawiać. To jest ważne.
Starszy mężczyzna zastanowił się głęboko.
- Kiedy zakończę już oficjalne obowiązki, z chęcią odbędę z panią małą pogawędkę.
Zgoda?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]