[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ginął ju\ w oddali, gdy ten, przecierając spotniałe czoło i mętne od
zmęczenia oczy, wracał z ulgą do swej jurty. Setki tysięcy takich gońców
biegło ustawicznie przez drogi i bezdro\a całej niezmierzonej Azji tak
szybko, sprawnie i pilnie, jak gdyby nad ka\dym cią\yło nieustannie
wszystkowidzące oko Niezłomnego.
Handlowa karawana mandaryna Czang-fu-tse jechała bez odpoczynku, robiąc
dziennie nie mniej ni\ dziesięć mil polskich.
Wspiąwszy się na góry Karakorum widzieli w dali wiecznie wzburzone odmęty
Zwiętego Jeziora. Buriaci o płaskich, orzechowych twarzach, nigdy nie
mytych, o czapkach z pstrą frędzlą, usuwali się z lękiem, słysząc głos
trąby woznicy. Przez wąwozy i wysoczyzny dzikie Gór Ałtajskich przeciągnęli
z trudem arby, a gdy zeszli, spotkali jesień na stepach tunguskich. Potem
ciągnęli przez kraje Uigrów, którzy od czterystu lat rzucili \ycie
normandzkie, przez dziedziny strojących się dziwacznie Kałkłów i
Chałchańców, przez siedziby łagodnych Najmanów, nieskończone, lecz głodowe
stepy kipczackie, przez pastwiska Nekrinów, Urmangów, Tajd\utów, Tatarów i
Barlasów. Brnęli przez zawieje i pustkowia Gór Jaik, oddzielających świętą,
starą Azję od młodszej Rum, czyli Europy. Wiosna zaleciała ku nim wonią
wśród koczowisk, zbiegających się zewsząd ciekawie mahometan Kirgizów,
słynnych z wyrobu broni Baszkirów, w osiedlach górskich Czerkiesów i
handlowych stacjach Ormian. Lato upalne grało barwami nad stepem
czarnomorskim gdy weszli w ukrainy ruskie wiary greckiej, w pola pamiętne
bitwą nad Kałką (Bitwa nad Kałką - słynna klęska koalicji ksią\ąt ruskich z
wojskami mongolskimi w 1223 r.). Lecz wszędzie, wśród tylu ludów, ró\nych
religią i obyczajem, wznosił się niezmiernie co piętnaście mil znaczny
półbuńczukiem jam, chy\onogie gońce biegły bez tchu od ułusu do ułusu i
wszędzie z jednakową pokorą ludzie padali na twarz przed złotą "pai\ą"
(Pai\a (węg.) - mała tarcza. Tu: rodzaj glejtu, przepustki) mandaryna i
wyrzezbioną na niej podobizną \ółwia oplecionego przez dwa smoki, co jest
pieczęcią świętą i znakiem Wielkiego Chana.
Iwan, Wasyl i Proć, jeńcy ruscy towarzyszący wyprawie jako kulisi (Kulis
- tragarz, wyrobnik, prosty robotnik w krajach azjatyckich), witali ziemię
ojczystą. Całowali na przeprzęgu pył dłoni, szlochając krótkim, urywanym
płaczem. Powrót w te strony zdawał się im snem. Z lękiem i niedowierzaniem
spoglądali w stronę arby, na której barwisty namiot osłaniał mandaryna
Czang-fu-tse i sekretarza jego Pen-ta-san. Obaj Chińczycy wzbudzali w nich
taki lęk, \e ani im w głowie pozostała myśl o ucieczce. Jakby zresztą mogli
uciec? Zbiec z postoju? A co dalej? Krajem rządził chiński daroga, który
niechybnie kazałby ich ściąć. Wszak\e nie skryją się nigdzie przed jego
szatańskim okiem. Lecz gawędzili z woznicami jamu, gdy wozy kołysały się,
brodząc wśród rozlewu wonnych traw wysokości człeka. Nie odrywając wzroku
od zaprzęgu woznice mówili półszeptem, ze zgrozą w rozszerzonych oczach, o
tym, co było, ich zdaniem, końcem świata i panowaniem Antychrysta
(Antychryst - szatan, wg objawienia św. Jana przeciwnik Chrystusa, który ma
wystąpić przeciwko niemu na końcu świata). Nie okrucieństwa mongolskie, bez
porównania mniejsze od tyrańskich wybryków poprzednich ruskich kniaziów,
przera\ały ich do tego stopnia, lecz bewzględny, nieustępliwy cię\ar
administracji chińskiej, drobiazgowej, ścisłej, natrętnej. śelazna surowość
mongolska, połączona z chińską pedanterią, z chińską podejrzliwością, z
chińskim zamiłowaniem do papieru, pisaniny, liczby, do drobiazgowej
kontroli wszelkich przejawów \ycia codziennego, do ujścia ka\dej rzeczy w
formułki starannie z góry dla wszystkich przepisowo określone - tworzyły
razem obręcz dławiącą lud przywykły do pierwotnej swobody. Có\ stąd, \e
Mongoł nie wbijał na pal i nie obdzierał ze skóry, jak w ślad za nim szedł
daroga, z obojętną, nieruchomą twarzą oraz ze zwitkiem papieru w ręce, i
zakładał pierwszy, odkąd święta Ruś istniała "jamem", czyli urząd,
kancelarię. Spisy ludności, powtarzane kilkakrotnie do sprawdzania, zdawały
Strona 18
Kossak Zofia - Legnickie pole(z txt)
się bez ochyby zaprzedawaniem dusz diabłu w wieczyste władanie.
Rejestrowanie wozów, sadyb, koni (nawet niewinnej chudobie nie przepuścili,
ka\de ma tauro (Tauro (łac.) - piętro, cecha) szatańskie na zadzie! -
ukazywał batem woznica i obaj z Iwanem \egnali się śpiesznie znakiem
krzy\a), sprawdzanie, wiele płótna bielą mołodyce, wiele posiały konopi,
ściganie podatków nawet od kuderników, czyli znachorów, nietykalnych dotąd
- doprowadzało ludność do rozpaczy większej, ni\ gdyby wymordowano pół
kraju.
Rozsiadły nad Dnieprem Kijów, zniszczony przed dziesięciu laty przez
Subutaja, przedstawiał rumowisko bezkształtne. Cerkwie, oszczędzone, ale
obdarte ze złota, sterczały ponad gruzami. Wiatr gwizdał przez dziurawe
sklepienie Złotej Bramy (Złota Brama - fragment dawnych murów obronnych
(1037 r.). O kilkadziesiąt mil dalej na zachód urywał się jam, kończyło
bezkresne panowanie Wielkiego Chana. Mandaryn chiński, bezczynnie
dotychczas jadący, pogrą\ony w dymach opium, suchym głosem wydający krótkie
rozkazy na postojach - przedzierzgnął się w uprzejmego kupca, troskliwego o
korzystny obrót wyprawy. Arby zmieniono na kute wozy z dyszlami, przy czym
role woznicy objęli Iwan, Wasyl, Proć, Namu (Keraita), Ajdar i Baru
(Mongoli). Mandaryn interesowały się \ywo krajem przebywanym, ilością pól
uprawnych i ludzi, zapytywał o wszystkie rzeki i brody, zaje\d\ał do
ka\dego grodu, badał stosunki polityczne i handlowe. We wszystkich tych
kwestiach okazywał nienasyconą ciekawość, nie licującą bynajmniej ze zwykłą
wyniosłą obojętnością uczonego czi-jena. Jadący dotychczas beztrosko
Gaetano, zajęty wyłącznie grą na wioli, śpiewem i myślą o Beatryczy,
zagnany został teraz do roboty. Bez wytchnienia młody tolholos, jak go z
pewnym pogardliwym uśmieszkiem nazywał mandaryn, musiał chodzić, rozmawiać,
pytać, znosić nowiny i wiadomości, co do których w głowę zachodził, na co
mogą być komu potrzebne. Có\ ciekawego było na przykład w stwierdzeniu,
jaki sprzęt siana ma corocznie starszyzna grodu Halicza ze swych łąk
podmiejskich? Dziwniejsze jeszcze było, \e sekretarz Pen-ta-san te i tym
podobne, pozbawione wszelkiego znaczenia szczegóły zapisywał natychmiast
starannie. W ogóle od przejścia Dniepru pracowity sekretarz nie wypuszczał
z ręki pergaminu i kałamarza. Kołysząc się miarowo, maczał w tuszu
cieniutki pędzelek na długim bambusie osadzony, kreśląc kunsztownie trudne
chińskie znaki. Misternym ruchem, ledwo muskając białą płaszczyznę karty,
kreślił maleńkie, obce drzewka, mające wyrazić głębię i obszar wielkich
puszcz podolskich, lub dwie figurki kobiece dla przedstawienia kłótni
między ksią\ętami halickimi: Jurjem i Włodzimierzem.
Jesień złociła lasy Rusi i Polski, napełniała powietrze wrzawą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]