[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odnalezć starą Biblię w domu matki. Była przy tym także jego córka i córka
Blackweldera. O tym, co zaszło, zeznaje Blackwelder, również pod przysięgą:
Zaczęliśmy szukać Biblii i po pewnym czasie znalezliśmy ją w szufladzie biurka na
drugim piętrze. Wzięliśmy Biblię - była bardzo stara, rozpadła się już na trzy części.
Wybrałem jedną z nich, a pani Chaffin wzięła dwie pozostałe, lecz właśnie w tej,
którą ja otrzymałem, znajdowała się Księga Rodzaju. Przerzucałem strony, aż
doszedłem do rozdziału 27 i tam znalazłem dwie kartki zagięte do środka, a między
nimi znajdował się papier złożony we dwoje, który okazał się testamentem Jamesa
L. Chaffina.
Gdy otwarto dokument, wszyscy zebrani odczytali:
Po przeczytaniu 27 rozdziału Księgi Rodzaju [gdzie jest mowa o Jakubie, który
podstępnie zabrał swemu starszemu bratu Ezawowi majątek ojca] ja, James L.
Chaffin, spisuję moją ostatnią wolę i testament. Oto on: Chcę, aby po należytym
pogrzebie mój niewielki majątek został podzielony na równe części pomiędzy
czworo dzieci, jeśli będą żyły w chwili mojej śmierci; zarówno rzeczy osobiste, jak i
nieruchomości mają być podzielone po równo; jeśli któreś z dzieci umrze
wcześniej, należy jego część dać jego dzieciom. Jeśli zaś matka będzie żyła,
musicie wszyscy otoczyć ją opieką. Oto moja ostatnia wola i testament.
Potwierdzam to własnoręcznym podpisem i pieczęcią.
James L. Chaffin
16 stycznia 1919 roku
W Anglii taki testament z braku świadków uznano by za nieważny, natomiast w
Północnej Karolinie stawał się prawomocny po udowodnieniu, że napisał go zmarły.
Chaffinowie uzyskali jego potwierdzenie, zgromadziwszy jednocześnie dziesięć
osób gotowych przysiąc, że jest to własnoręczne pismo zmarłego Jamesa Chaffina.
Ze swej strony wdowa po Marshallu, prawna opiekunka syna Marshalla, uznała za
właściwe bronić jego praw do spadku, co w rezultacie doprowadziło do niezwykłego
procesu sądowego Chaffin contra Chaffin, który odbył się w grudniu 1925 roku.
Podczas przerwy obiadowej w trakcie procesu wdowa po Marshallu Chaffin
spotkała się z innymi członkami rodziny, obejrzała dokument i najprawdopodobniej
zrozumiała, że nie ma szans na wygranie. Na sesji popołudniowej sąd został
poinformowany, że strony doszły do porozumienia i nikt nie zgłasza zastrzeżeń co
do nowego testamentu. Ogłoszono werdykt sądu, jeden z nielicznych, w którym
posłanie zza grobu odegrało rolę decydującą; sędziowie zgodzili się, że dokument
odnaleziony w rodzinnej Biblii jest wiążący i ostatecznie uznali za nieważny
testament sporządzony w roku 1905.
Czy można wierzyć w tę historię? W roku 1927 J.M.N. Johnson, adwokat z
Północnej Karoliny, w imieniu pewnego Kanadyjczyka, członka Towarzystwa Badań
Parapsychologicznych, bardzo dokładnie przeanalizował ponownie sprawę
Chaffinów. Przesłuchał wszystkich bardziej wiarygodnych świadków, stwierdził, że
jest pod silnym wrażeniem szczerości tych ludzi, którzy wyglądali na uczciwych,
pełnych godności wieśniaków, żyjących w dostatku. Oto, co oświadczył:
Użyłem całej mojej wiedzy i doświadczenia, by za pomocą krzyżowego ognia pytań
oraz innymi sposobami wydobyć potwierdzenie, że w podświadomości którejś z
zainteresowanych osób tkwiła wiedza o testamencie w starej Biblii lub o kartce
papieru ukrytej w kieszeni płaszcza, lecz nic nie zdołało zachwiać ich przekonania.
Nieodmiennie padała odpowiedz: "Nie, takie wyjaśnienie jest niemożliwe. Nigdy nie
słyszeliśmy o istnieniu tego testamentu, dopóki nie pojawił się duch naszego ojca".
Jeśli potrafimy w to wszystko uwierzyć, mamy oto klasyczny - i stosunkowo
współczesny - przykład samorzutnego kontaktu zmarłych z żywymi za
pośrednictwem snów i duchów - czyli tego, w co wierzyli starożytni Egipcjanie,
plemię Makgabeng z Południowej Afryki i wiele innych ludów. Nie jest to wypadek
odosobniony. Inna relacja warta przytoczenia pochodzi bezpośrednio od osoby,
którą znałem przez wiele lat. W 1985 roku wspomniana już pani Beryl Statham
pożyczyła swemu przyjacielowi, teologowi, którego nazwiemy pastorem Black,
cenną książkę na temat Kościoła Irwingianów. Egzemplarz był unikalny z powodu
uwag na marginesie, skreślonych ręką jej starego wuja. Hestlina Owena, wybitnego
irwingianina. Pani Beryl Statham umówiła się z pastorem Blackiem, że przyjdzie
odebrać książkę oraz inne rzeczy w pewną środę, lecz tego właśnie dnia
zatelefonował ktoś z rodziny Blacka i oznajmił. że pastor przed chwilą zmarł.
Obiecano, że wszystkie rzeczy. po które miała przyjść, będą jej odesłane. Po
pewnym czasie otrzymała paczkę, nie zawierała ona jednak owej książki. W takich
smutnych okolicznościach pani Statham krępowała się upominać o nią u rodziny
zmarłego. Dopiero znacznie pózniej, kiedy wdowa po pastorze Blacku zapytała, czy
pani Statham dostała swoją książkę, ośmieliła się powiedzieć, że nie. Oto, co mówi
na ten temat pani Statham:
Pani Black bardzo się zaniepokoiła. Jej mąż pozostawił ogromny zbiór książek i
dokumentów, z których znaczną część już uporządkowano, i znalezienie w tym
momencie określonej książki byłoby bardzo trudne. Pomyślałam, że należało
powiedzieć jej o tym wcześniej, albo wcale nie mówić. Gdy mimo dłuższych
poszukiwań nie udało się książki znalezć, starałam się zbagatelizować sprawę, lecz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]