[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakieś zakłócenia na linii, i w dziewięciu przypadkach na dziesięć ludzie natychmiast podsuną
kolejne sugestie, które pomogą mu rozjaśnić przekaz informacji.
- Swift powiedział Gary emu, że bliska mu kobieta chce się z nim skontaktować. Ale
to Gary zasugerował, że może chodzić o jego siostrę. Potem Swift stwierdził, że wyczuwa
jej imię, które zaczyna się na literę M albo E . Aby jednak zwiększyć
prawdopodobieństwo sukcesu, wysubtelnił swoje domniemanie, mówiąc, że litery te mogą się
znajdować również gdzieś w środku imienia. Gary wyskoczył wówczas ze stwierdzeniem, że
Swift ma zapewne na myśli jego siostrę Margaret.
Teraz to sobie przypomniałam. Zrozumiałam już, jak Swift sprawił, by wyciągnąć od
Gary ego informacje potrzebne do wywołania wrażenia, że się komunikuje z duchem. Ale jak
mu się udało zrobić to ze mną?
- Ale ze mną tak nie było, panie Monk. Pierwszą rzeczą, jaką mi powiedział, było to,
że mąż bardzo za mną tęskni. On wiedział...
- Nie wątpię, że wiedział - stwierdził Monk. - Ale zastanów się, co sama mu
przekazałaś. Klasyczny manewr, jaki stosuje medium, to stwierdzenie, że bliska ci, nieżyjąca
osoba musi się uporać z jakimiś nie zakończonymi za życia sprawami, że została oszukana
albo że postąpiono wobec niej nie w porządku. Powiedział coś takiego?
Przytaknęłam, pociągając nosem.
- I co mu odpowiedziałaś?
Pamiętałam dokładnie każde słowo.
Mitch zginął dwa dni przed dwudziestymi siódmymi urodzinami. To było nie w
porządku . Rozdzielił was przypadek , powiedział Swift. Został zestrzelony w boju przez
ogień nieprzyjaciela. Trudno to nazwać przypadkiem .
Równie dobrze mogłam napisać biografię Mitcha i wręczyć ją Swiftowi.
- Boże, jaka jestem głupia. - Znowu zaczęłam płakać.
- Nie, wcale nie jesteś głupia - powiedział Monk. - Po prostu tęsknisz za mężem.
Tęskniłam. I zawsze będę tęsknić. Wiedziałam to.
Nie wiedziałam tylko, jak płytko tkwią we mnie te uczucia i jak łatwo za ich pomocą
można mną manipulować. Wstyd mi było za siebie.
- Chusteczka - rzucił Monk.
Pociągnęłam nosem, sięgnęłam do torebki i podałam mu chusteczkę do nosa.
- To dla ciebie - powiedział Monk.
Wysmarkałam nos i (z szacunku do Mońka i dobroci, jaką mi okazał) wyjęłam z
torebki zamykany woreczek foliowy, włożyłam do niego chusteczkę, zamknęłam go i
wrzuciłam do kubełka na śmieci.
To jasne, że Dylan Swift jest oszustem. Jednak powiedział jeszcze coś, co wciąż
wywoływało we mnie dreszcz.
- Wszystko, co pan mówi, układa się w całość, panie Monk. Z wyjątkiem jednej
rzeczy. Pamięta pan bikini, które miałam na sobie?
Monk spłonił się lekko ze wstydu i spuścił szybko wzrok na nogi, jakbym wciąż
ubrana była wyłącznie w skąpe bikini.
- Bardzo niewyraznie... - odpowiedział.
- Mam ten strój od wielu lat. Mitch kupił mi go w Puerto Vallarta, gdzie wybraliśmy
się na romantyczny weekend, wie pan, plaża, słońce, teąuilla... Rodzice byli raczej przerażeni.
- Doprawdy, nie muszę o tym wiedzieć - wtrącił Monk.
- Podczas kąpieli w morzu zgubiłam biustonosz. Mitch musiał wyjść na brzeg i kupić
jakieś ratunkowe bikini u sprzedawcy przy plaży. Ja w tym czasie czekałam w wodzie. Mitch
wybrał właśnie ten strój. Potem zawsze, kiedy mnie w nim widział, przypominał sobie, jak
zgubiłam biustonosz. Uwielbiał mnie w tym bikini.
- Naprawdę nie chcę nic o tym wiedzieć - zaklinał się Monk.
- Swift powiedział, że Mitchowi wciąż się podoba moje bikini. Niemożliwe, by
wiedział, że Mitch mnie w nim widział. Równie dobrze Swift mógł sądzić, że kupiłam go
choćby przed tygodniem.
- Wciąż chcesz mu wierzyć.
- Chcę tylko zrozumieć, jak zostałam omotana.
- Tacy hochsztaplerzy to szczwane lisy. Znają się na modzie, piosenkach, fryzurach,
na wszystkim, co było lub jest na topie. Musiał wiedzieć, że twój kostium kąpielowy ma
dawny styl, krój czy wzorek, i postanowił spróbować szczęścia.
- A gdyby się pomylił?
- Powiedziałby coś w stylu: Mitchowi chodzi o to, że wciąż uważa, iż jesteś piękna, i
zawsze będzie cię kochał .
Poczułam, że łzy znowu napływają mi do oczu, ale to już mnie tylko rozwścieczyło.
Naprawdę jestem taka słaba? Taka wrażliwa?
- Niech pan już sobie idzie, panie Monk, bo inaczej się rozpłaczę i będę płakała przez
całą noc.
- Nić nie szkodzi - odpowiedział. - W ogóle mi to nie będzie przeszkadzać, jeśli masz
wystarczająco dużo chusteczek.
Siedzieliśmy bez słowa; od czasu do czasu słychać było jedynie moje chlipnięcia.
Czułam jednak zimne kłucie łez na policzkach i ciepło dłoni Mońka, którą trzymałam w
swojej ręce.
- Jedna rzecz tylko nie daje mi spokoju - odezwał się w końcu Monk. - Batony
Toblerone.
- Niech pan lepiej pójdzie to sprawdzić.
- Chyba rzeczywiście powinienem. - Monk wstał 1 zatrzymał się w drzwiach. - Jeśli
znowu będę miał dwa batony, wezmiesz jeden?
Monk nie mógłby zasnąć, wiedząc, że ma w lodówce dwa batony Toblerone, a
wszystkiego innego po jednym. Mimo to był to miły gest z jego strony.
- Oczywiście - odpowiedziałam. - Chętnie.
Zjadłam ten jeden, dodatkowy baton i zadzwoniłam do domu, żeby porozmawiać z
Julie i mamą. Pominęłam wszystko, co się wydarzyło dzisiejszego dnia, poza wylegiwaniem
się w hamaku na plaży. Julie stwierdziła, że jestem nudna. Wyglądało na to, że ciuchy, które
mama zdążyła już kupić Julie, starczą jej aż do liceum. Nic dziwnego, że córce nie zależało na
moim szybkim powrocie.
Zasnęłam głęboko, gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki. Byłam wycieńczona.
Zmęczona po podróży. Wyczerpana emocjonalnie. To był mocny, długi i odmładzający sen,
w którym nic mi się nie śniło i z którego wybudził mnie o ósmej rano gderliwy chór piejących
kogutów.
To chyba ostatni odgłos, jaki spodziewałabym się usłyszeć na tropikalnej wyspie.
Papugi, owszem. Gadające ary, jasne. Ale koguty? Niemniej jednak wstałam z łóżka świeża i
wypoczęta.
Nie zapukałam do drzwi Mońka, żeby sprawdzić, czy już wstał. Wskoczyłam zamiast
tego w Tshirti dres i poszłam na spacer po plaży.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]