[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pożegnały się i Weronika wyszła z dziwnym uczuciem, że
jeszcze tu wróci. Postanowiła zrealizować kolejny punkt planu na
dziś i skierowała się w stronę największego w miasteczku
supermarketu, w którym można było kupić dosłownie wszystko.
Znajdował się na obrzeżach i musiała przejść przez małe centrum,
by do niego trafić. Mijała sklep z pamiątkami, pusty jeszcze tak
rano, gdy większość turystów odsypia krótkie wakacyjne noce.
Zatrzymał ją widok łapaczy snów, których różne rodzaje i kolory
wisiały w wystawowym oknie. Patrzyła na nie chwilę, po czym
weszła do środka. Starsza kobieta z ciepłym uśmiechem i oczyma,
które uśmiechały się nawet, gdy usta już przestały, podała jej jeden
z łapaczy. Pokazała jej otwór w środku sieci i wytłumaczyła, że
starzy Indianie wierzą, iż w powietrzu wokół nas unoszą się dobre
i złe sny. Dobre przechodzą przez otwór w sieci, zaś koszmary
zostają w niej uwięzione i giną w świetle dnia. Weronika trzymała
w dłoni misternie spleciony białą nicią łapacz, który podała jej
kobieta. Ozdobiony był piórami w bieli i brązach oraz koralikami
w podobnych odcieniach. Patrzyła w otwór i zastanawiała się, czy
jest bramą do innego wymiaru, w którym giną złe sny i czy nie
można w nim zgubić wspomnień.
Kobieta przyjrzała się jej uważnie.
– Może pani wybrać inny kolor. – Wskazała ręką na
pozostałe łapacze, lecz Weronika nie potrafiła, a może nie chciała
wypuścić z dłoni sieci, którą trzymała i której puszyste ozdobne
pióra poruszały się lekko pod wpływem wiatru wpadającego przez
otwarte drzwi sklepu, jak gdyby były żywe.
– Nie, dziękuję, chciałabym kupić ten.
Kobieta skinęła głową.
– Proszę powiesić go nad łóżkiem, a koszmary już nigdy nie
wrócą – powiedziała jej na pożegnanie, dotykając lekko jej
ramienia.
Małe rzeczy decydują o tym jacy jesteśmy, składają się na
kompletną całość, oryginalną i inną od reszty. Weronika nie była
pewna jaką całością była, poza tym, że skopiowaną. Postanowiła
więc dowiedzieć się poprzez rozłożenie jej na części i złożenie od
nowa.
Stała wśród wieszaków pełnych ubrań w dziale odzieżowym
największego supermarketu w Sicamous, rozważając jakie kolory
najbardziej lubi. Przyłapała się dwukrotnie na podniesieniu z
wieszaka bluzki pod wpływem spontanicznej myśli „to
spodobałoby się mamie”, „Amy na pewno by to kupiła”. Poczuła
wzbierającą irytację. Jak to możliwe, że nie wiedziała, jaki kolor
lubi, jak to możliwe, że nie potrafiła nawet tu, na drugim krańcu
świata, na drugim krańcu życia, podjąć najprostszych decyzji bez
sabotowania ich wpływem innych? Zamknęła oczy i przez parę
minut stała między wieszakami. Niebieski. Lubiła niebieski kolor.
Kolor morza, jezior i nieba. Zielony, jak zalesione wzgórza
otaczające Sicamous. Jak oczy mężczyzny, który przetrzymywał ją
ponad trzy tygodnie. Przeszła między wieszakami, znajdując kilka
ubrań w różnych odcieniach wybranych kolorów i ruszyła w stronę
przymierzalni. Wolała być prawdziwym kojotem niż udawanym
pająkiem.
Zaparkował auto za budynkiem magazynu. Było wpół do
dziesiątej i nadal jasno. Luke lubił długie letnie dni i krótkie ciepłe
noce. Wysiadł i zapalił papierosa, opierając się o maskę forda.
Słyszał rumor dochodzący z wnętrza budynku, wiedział, że trwała
walka i magazyn pełen był ludzi, choć na parkingu stały jedynie
cztery auta. Wszyscy biorący udział w nielegalnych walkach znali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]