[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jestem ci potrzebny?
Potrząsnąłem głową.
- Nie. Napisałeś pozew. Zrobiłeś swoją robotę, Mickey.
- Dobrze. - Skończył drinka. - Obiecałeś Willowi McHughowi, że wygramy. Czy naprawdę tak
myślisz?
- Nie. Mamy duże szanse, to wszystko. Gdybyś się chciał założyć, powiedziałbym, że pół na
pół.
- Cholera.
- Nie zgadzasz się ze mną?
- Problem w tym, że się zgadzam.
Mickey pierwszy ruszył do samochodu. Szedł wolno, ze spuszczoną głową, z rękami w
kieszeniach, jakby nie był pewien stawianych kroków. Przypominał starego człowieka, który nie
ma dokąd pójść, ale wie, że gdy tylko stanie - umrze.
Nagle niepewność, jaką czułem od początku w związku z tą sprawą, stała się
przeświadczeniem - nieokreślonym, lecz złowieszczym. Jak w starych opowieściach o przeklętych
żeglarzach, przez chwilę wydało mi się, że wsiadłem na statek śmierci.
Zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco, jakbym się zbudził z na wpół zapamiętanego koszmaru.
Chciałbym zejść z tego statku, ale podpisałem kontrakt.
Mickey czekał na mnie w samochodzie, wpatrując się w coś, co tylko on potrafił dostrzec.
Zastanawiałem się, czy nie myśli o tym samym, co ja. Włączyłem silnik i ruszyliśmy w stronę
Detroit.
Zostałem zaproszony na spotkanie z prokuratorem. Trafniej byłoby powiedzieć: wezwany.
Jego nowa sekretarka, której nie znałem i która wyglądała tak zasadniczo, że wolałem od razu
zejść jej z drogi, poinformowała mnie lodowato, że tematem rozmowy będzie moja klientka,
Rebecca Harris.
Prokurator również był nowy. Sędzia Collins osunął się martwy na stół podczas wyjątkowo
nudnego procesu. Wszystkich to zaskoczyło, a najbardziej chyba samego Collinsa. W Michigan,
kiedy sędzia składa rezygnację, zostaje skazany lub umiera, gubernator wyznacza kogoś, kto ma
dokończyć kadencję. Nowy sędzia musi potem wygrać wybory, ale to już jest w zasadzie
formalność, i w ten sposób, bez żadnych skandali, otrzymuje się pracę praktycznie na całe życie.
Jeszcze zanim karawan odwiózł sędziego Collinsa, miejscowi prawnicy rzucili się na wakujące
stanowisko, jak horda wygłodzonych kundli na ochłap mięsa. Kiedy opadł kurz, łup trzymał mój
stary oponent z sali sądowej, prokurator stanowy Mark Evola. Gubernator wyznaczył właśnie
jego.
W związku z tym zwolniło się stanowisko prokuratora. Wyboru, zgodnie z prawem, dokonuje
trzech sędziów okręgowych. Tyle, że każdy z nich miał innego kandydata i nie mogli się pogodzić.
Opóznianie wyboru stawało się już skandalem politycznym, więc wreszcie postanowili
zrezygnować ze swoich faworytów i wskazali na czwartego prawnika, niezbyt przez nich
lubianego, który mógł przynajmniej grzać stołek do czasu, aż ktoś odpowiedniejszy przebije go w
czasie wyborów.
Ich wybraniec, P. Daniel Parkman, miejscowy adwokat zajmujący się głównie sprawami
spadkowymi, nie znał się ani na prawie karnym, ani na polityce i był równie bezbronny jak kaczka
ze złamanym skrzydłem wsadzona do zagrody pełnej lisów. Prawnicy już się ustawiali w kolejce,
by go odstrzelić, co oczywiście nie uszło jego uwagi. Dlatego też poruszał się tak ostrożnie jak
krótkowidz na polu minowym.
Spotkałem Parkmana kilka razy towarzysko. Jego poprzednik należał do tych polityków, którzy
poklepują wyborców po plecach i nigdy nie spotykają się z przeciwnikami. Natomiast Parkman -
niski, zadziorny, spoglądający spode łba - bardziej wyglądał na gderliwego właściciela lombardu
niż kogoś ubiegającego się o urząd. Jak na stanowisko, które objął, był całkiem młody - niedawno
ukończył trzydziestkę, ale postarzały go przerzedzona czupryna i wydatny brzuch. Nosił
poszarpane wąsy, które przypominały ślad po kakao nad górną wargą.
Kiedy przyszedłem do biura prokuratora, czekała już na mnie Sue Gillis. wyglądająca jak
zawodniczka przed meczem drużyny szkolnej. Nie mieliśmy szansy zamienić choćby jednego
słowa, bo natychmiast zaprowadzono nas przed oblicze Parkmana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]