[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dziewczynka ujęła głowę kozła w obie ręce. Pokazała, żebyśmy poszli za nią do
ikonostasu, położyła łeb zwierzęcia na ołtarzu i zaczęła coś mamrotać przyciszonym głosem.
Twarze umarłych nabierały kolorów, cienie pod ich oczami bladły. Nagle wiele ze zjaw
zamieniło się w smużki dymu, z cichym, zadowolonym westchnieniem.
Dziewczynka urwała gwałtownie. Wyglądała na przestraszoną. Cofnęła się, ołtarz w
jednej chwili zajął się ogniem i coś wychynęło z płomieni. Potężny mężczyzna, piękniejszy
niż jakakolwiek ze znanych mi osób. Miał długie, czarne włosy, skórę jak alabaster i skrzydła
anioła. Ale jego spojrzenie było mroczne niczym wody jeziora, w których omal nie
utonęliśmy. Usta rozciągnęły się w okrutnym uśmiechu; błysnęły ostre zęby. Po chwili
ujrzałem głowę bestii z ogromnymi kręconymi rogami.
- Dług został spłacony! - oznajmiła stanowczo pustooka dziewczynka.
- Długu nie da się spłacić - warknął anioł i bestia w jednym.
Głos kreatury sprawiał, że czułem, jakby skórę obsiadło mi miliony much. Patrzył na
nas z wysoka. Na złote ściany buchnęły płomienie. Z malunków ściekała farba, z obrazów
doszły mnie krzyki. Umarli zaczęli topić się jak wosk, zbierać w kałuże na podłodze i
rozpływać strumyczkami po całym kościele. Dziewczynka krzyknęła. Miałem dość.
- W nogi - wychrypiałem. - Szybko! Rzuciliśmy się do drzwi i wpadliśmy w objęcia
ciemnego gryzącego dymu. Każdy zakamarek Necuratulu płonął. Przed nami nagle znalazła
się dziewczynka o pustym spojrzeniu. Stanąłem jak wryty. Ona kiwnęła jednak, żebyśmy
biegli za nią do lasu. Zza naszych pleców dobiegał ryk bestii. Ogień był tuż za nami i szybko
się rozprzestrzeniał. Bałem się, że cały las stanie w płomieniach i znajdziemy się w pułapce.
Wreszcie dotarliśmy do miejsca, skąd było widać most. Był częściowo pod wodą, ale dało się
przejść. Dziewczynka wskazała na niego palcem.
- Ja nie mogę dalej iść - wyjaśniła.
Oniemiały pokiwałem tylko głową, a Isabel i Baz pomagali w tym czasie mamie
Mariany i dzieciom zejść ze wzgórza.
- Poe! - zawołała Isabel z mostu. Dziewczynka o pustym spojrzeniu podeszła bliżej.
Serce zaczęło mi walić w piersiach. W świetle płomieni wydawała się bardzo krucha.
Nachyliła się i pocałowała mnie w usta. Coś przewróciło mi się w żołądku jak wtedy, gdy
piłem zatrute wino.
- Ty widzisz to, co żyje w ciemnościach - wyszeptała. - Nie zapominaj.
Jakieś drzewo zajęło się ogniem. Na rękaw posypały mi się iskry i musiałem je
zagasić, Isabel i Baz pokrzykiwali na mnie.
- Idz - powiedziała.
Małe ciało zaczęło się chwiać. Drżeć. Jakby coś próbowało się z niego wydostać.
Nagle skóra eksplodowała, a w powietrze wzbiło się tysiące maleńkich ciem; ich skrzydełka
rysowały się bladymi bliznami na tle niebiesko - pomarańczowych płomieni i krwawego
księżyca; zniknęły równie nagle, jak się pojawiły.
Wbiegłem na most i wszyscy bezpiecznie przedostaliśmy się na drugą stronę. Na
stację wędrowaliśmy całą noc i spory kawałek następnego dnia. Zawiadowca stwierdził, że to
cud, iż uszliśmy cało z pożaru. Okolice Necuratulu spłonęły do cna. Nic nie zostało oprócz
osmalonych kikutów drzew i popiołu. Jak na ironię, teren został tak bardzo zniszczony, że nie
wiadomo było nawet, czy nada się pod budowę elektrowni. Zawiadowca okrył nas kocami i
zaparzył po kubku mocnej herbaty. W pewnym momencie matka Mariany zajrzała mi w oczy,
zdjęła wisiorek chroniący przed złym urokiem i zawiesiła mi go na szyi. Odeszła, żeby zająć
się dziećmi. Zawiadowca o nic nie pytał. Wręczył naszej trójce bilety i zapakował nas do
najbliższego pociągu. Pozostali tkwili na rozklekotanym, drewnianym peronie i odprowadzali
wzrokiem oddalający się pociąg, jakby chcieli się upewnić, że znikniemy.
Baz i Isabel dużo spali. Za każdym razem, kiedy zamykałem oczy, widziałem martwe
twarze, gnijące ciało Mariany i górującą nad nami postać anioła bestii jak zapowiedz czegoś
strasznego, co dopiero miało nadejść. Budziłem się z krzykiem. Poszedłem do wagonu
restauracyjnego. Zamówiłem ciastko i czarną kawę, zająłem miejsce przy oknie i zapatrzyłem
się w noc.
- Przecież ci mówiłam, że ciastka są stare.
Przy mnie usiadła pani Smith. Otworzyła torbę, wyjęła kawałek sera i zaproponowała,
żebym się poczęstował. Pokręciłem głową.
- Teraz już widziałeś - powiedziała cicho. - Teraz już wiesz. . - Tale? I co, do diabła,
mam z tym zrobić?
- A jak sądzisz? Powstrzymać tych drani. Wlepiłem w nią wzrok.
- Ale jak?
- Nie da się pokonać całego zła naraz. To był tylko mały sprawdzian. Czekają cię
znacznie poważniejsze, Poe Yamamoto. Odwróciłem się.
- Ale ja nie chcę.
- A kto by chciał? - Zatrzasnęła torbę i wstała, t Nie zgub mojej wizytówki. Jest
wytłaczana. A to kosztuje.
- Co się ma wydarzyć? - spytałem, ale ona już wychodziła z wagonu restauracyjnego,
podśpiewując pod nosem piosenkę; przysiągłbym, że Highzoay to Heli AC/DC. Nie wiem,
czy jeszcze to oglądasz, czy nie. Może przełączyłeś na coś innego - na filmik z kotem, który
utknął na wentylatorze pod sufitem, albo na talk - show. Albo uważasz, że wszystko
zmyśliłem i że w ciemnościach nie kryje się nic poza wytworami naszej żądnej emocji
wyobrazni.
Ale jeśli mnie słuchasz, chcę ci na koniec powiedzieć jedno: w drodze powrotnej
miałem sen. Byliśmy w nim ja, Baz i Isabel, a wszystko zasnuwała mgła. Nie widziałem, co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]