[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógłbym być w Mordon... a w tym czasie rzekomo powinienem już- stamtąd uciekać. Po trzecie, nie jestem taki głupi,
żeby zostawiać samochód u progu własnego domu. A po czwarte, nie umiem prowadzić.
- To by wszystko załatwiało - przyznałem.
- Mam jeszcze coś lepszego - rzekł podniecony. - O, Boże! Dziś w ogóle nie umiem myśleć. Chodzmy do obserwatorium.
Weszliśmy na schody. Mijając jakieś drzwi na pierwszym piętrze, usłyszałem przytłumione głosy. To pani Chessingham
rozmawiała z Mary Po drabinie wspięliśmy się do kwadratowej nadbudówki pośrodku płaskiego dachu. Przepierzeniem ze
sklejki podzielono ją na dwie części wejście do jednej było zasłonięte kotarą, w głębi drugiej znajdował się zdumiewająco
duży teleskop, umocowany w kopule z pleksiglasu.
- To jedyne moje hobby - powiedział Chessingham. Z jego twarzy zniknęło już napięcie, a teraz malował się na niej zapał
prawdziwego entuzjasty. - Jestem członkiem Sekcji Jowisza Brytyjskiego Towarzystwa Astronomicznego i korespondentem
kilku specjalistycznych pism... niektóre z nich prawie wyłącznie opierają się na pracy takich amatorów jak ja... a muszę ci
powiedzieć, że najgorzej jest z tymi astronomami amatorami, co na dobre połkną tego bakcyla. Siedziałem tu prawie do
drugiej w nocy... robiąc dla "Miesięcznika Astronomicznego" serię zdjęć "Czerwonej Plamy" na Jowiszu i satelity Io w jego
cieniu - wyjaśniał uśmiechnięty, teraz już całkiem rozluzniony. Tu jest list, w którym proszą mnie o te zdjęcia... i dziękują
za nadesłane materiały.
Rzuciłem okiem na list. Był oczywiście autentyczny.
- Zrobiłem zestaw sześciu fotografii. Według mnie bardzo dobrych. Czekaj, zaraz ci je pokażę.
Zniknął za kotarą zasłaniającą, jak się domyślałem, wejście do ciemni a po chwili wrócił z plikiem najwyrazniej świeżych
zdjęć. Wziąłem je do ręki. Moim zdaniem wyglądały okropnie jakaś kupa szarawych plam i smug na ciemnym rozmazanym
tle.
- Niezłe, co?
- NiezÅ‚e - odparÅ‚em, a po chwili milczenia nagle spytaÅ‚em - Czy na podstawié tych zdjęć można stwierdzić, kiedy zostaÅ‚y
zrobione?
Właśnie dlatego je przyniosłem. Zawiez je do obserwatorium w Greenwich, niech tam dokładnie określą długość i
szerokość geograficzną mojego domu, i w ciągu pół minuty powiedzą ci, o której godzinie wykonano każde z tych zdjęć.
Proszę, możesz je wziąć.
- Nie dziękuję - rzekłem zwracając mu fotografie i uśmiechnąłem się. - Wiem, że i tak już straciłem dużo czasu.. o wiele za
dużo. Wyślij je do "Miesięcznika Astronomicznego" z moimi najlepszymi życzeniami.
Mary i Stellę zastaliśmy na rozmowie przy kominku. Po kilku uprzejmościach i grzecznym wymówieniu się od alkoholu
ruszyliśmy w drogę. W czasie jazdy włączyłem ogrzewanie na maksimum, ale nie zauważyłem żadnej różnicy.
Pewnie włącznik nie działał. Było okropnie zimno i lało. Audziłem się jednak nadzieją, że deszcz ustanie.
- A ty masz coś? - zapytałem Mary.
- Nienawidzę tego - powiedziała gwałtownie.-i nienawidzę tego obrzydliwego podchodzenia ludzi Tych
kłamstw...Okłamywania tak cudownej kobiety jak pani Chessingham... tej miłej dziewczyny. I pomyśleć, że tyle lat
pracowałam z komisarzem i nawet nie przyszło mi do głowy...
- Wiem - przerwałem jej. - Ale tylko złem można zwalczyć zło. Nie zapominaj o tym dwukrotnym mordercy, o
Człowieku, który ma w kieszeni szatańskiego wirusa. Pomyśl
- Przepraszam Naprawdę bardzo cię przepraszam. Po prostu chyba nigdy nie nadawałam się na.. mniejsza z tym...
Nie wiele ustaliłam. Mają służącą... dlatego kolacja była gotowa, jak tylko Stella wstała. Stella mieszka z nimi...
Nakłonił ją do tego jej brat. Chce, żeby cały czas spędzała w domu i doglądała matki. Z tego, co wiem od Stelli, ich
Matka jest rzeczywiście, bardzo chora. W każdej chwili może umrzeć... lekarz powiedział, że pobyt w ciepłym klimacie, w
Grecji czy Hiszpanii, przedłużyłby jej życie o dziesięć lat. To, jakieś grozne połączenie astmy z niedomogą serca. Ale
matka nie chce wyjechać i woli raczej umrzeć w Wiltshire, niż wegetować w Alicante. Mniej więcej tak to wygląda. I tylko
tyle.
To wystarczyło. Aż nadto. Siedziałem w milczeniu, zastanawiając się, czy przypadkiem chirurdzy nie mieli racji,
proponując mi nową stopę, gdy nagle usłyszałem głos Mary.
- A ty? Dowiedziałeś się czegoś?
Wszystko jej opowiedziałem. Kiedy skończyłem, rzekła
-.Słyszałam, jak mówiłeś komisarzowi, że chcesz się widzieć z Chessinghamem tylko po to, by wypytać go o doktora
Hartnella. No i czego się dowiedziałeś?
- Niczego. Nawet nie pytałem.
- Nawet nie... dlaczego, u licha?
Wyjaśniłem jej dlaczego.
Doktora Hartnella z żoną byli bezdzietni - zastaliśmy w domu. Oboje znali Mary - spotkaliśmy się na gruncie towarzyskim
jeden raz w czasie jej krótkiego pobytu w Mordon, kiedy jeszcze tam mieszkałem - ale teraz najwyrazniej nie uważali
naszej wizyty za prywatną. Wszystkie odwiedzane osoby okazywały zdenerwowanie i przyjmowały postawę obronną. Nic
dziwnego. Ja też bym się denerwował, gdyby podejrzewano mnie o dwa morderstwa.
Wyjaśniłem, że moja wizyta to jedynie formalność i że tylko oszczędziłem im nieprzyjemności, przychodząc samemu,
zamiast pozwolić, by jeden z funkcjonariuszy Hardangera zadawał im pytania. Nie interesowało mnie, czym się zajmowali
wczesnym wieczorem. Zapytałem ich, co robili pózniej, a oni odpowiedzieli, że oglądali "Złotych Rycerzy", telewizyjną
wersję sztuki teatralnej, która długo cieszyła się powodzeniem w Londynie i akurat zeszła z afisza.
- Państwo ją oglądali? - wtrąciła Mary. - Ja też. Wczoraj wieczorem Pierre wyszedł z domu w sprawach zawodowych, więc
włączyłam telewizor. Zwietna rzecz.
Przez kilka minut dyskutowali o tej sztuce. Wiedziałem, że Mary ją obejrzała, a. teraz stara się zorientować, czy oni
rzeczywiście ją widzieli, lecz niewątpliwie tak było. Po jakimś czasie spytałem
- O której się skończyła?
- Koło jedenastej.
- A co potem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]