[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nagle, odwrócił twarz. Popatrzył na wzburzony Bałtyk. Kap, kap,
zaszeptały z chmur kolejne krople. Kap, kap. Nadciąga deszcz. Kto wie,
może i sztorm.
- %7łe uważasz, że i tak nie wyjdziesz z tego cało - dokończyła już
spokojniej. - Dlatego nawet mnie teraz nie dotkniesz. %7łeby nie
unieszczęśliwiać itede. Mówiłam, że chorujesz na nadodpowiedzialność i
uważasz, że musisz zadbać o wszystkich? Bo jak nie ty, to kto? To nie był
żart.
Przesunął ręce w dół, objął ją w pasie. Pochylił głowę, przytulił
policzek do ramienia.
- Ty mnie uratujesz - stwierdził nagle, z całkowitą pewnością w głosie.
- Jeszcze kiedyś. Zrobimy, co trzeba, a potem uciekniemy, razem.
Zdążymy, zobaczysz. Uratujesz mnie - powtórzył szeptem.
- Postaram się... - wyszeptała słabym, gardłowym głosem.
Zacisnął ramiona jeszcze mocniej, przytulił ją z całych sił.
Zaświszczało powietrze. Kolejna postać pojawiła się u balustrady.
- Proszę wybaczyć, generale, chyba nieco nadużyłem stanowiska -
powiedział pretorianin. - Nie chciałem jednak panu przeszkadzać, widząc,
że jest pan zajęty, a uznałem, że przydałoby się rozesłać patrole.
Korzystając z rangi pułkownika, pozwoliłem sobie wydać pewne
podstawowe rozkazy. Obawiam się jednak, że niezbęd- na będzie pańska
bezpośrednia ingerencja w przebieg ich wykonywania.
- Patrole, tak... Doskonały pomysł - pochwalił Vesper, prostując się
odruchowo. Powinien był sam pomyśleć o czymś tak banalnym, nic
dziwnego, że Celer nie zamierzał czekać, aż się pan generał raczy
namyślić. I poukładać życie osobiste, akurat w tym momencie.
- Niestety, wojsku brak chęci do współpracy rzucił zwięzle
pretorianin.
- Już idę.
Popatrzył na Ictę, skinęła lekko głową. Uratuję cię kiedyś, oznajmiła
bez słów. Zobaczysz.
Odpowiedział przepraszającym uśmiechem. I czym prędzej popędził w
dół wraz z gęstniejącymi strugami deszczu.
***
Wylądował równocześnie z Celerem. Nocarze i renegaci stali zbici w
dwie grupki na przeciwległych krańcach polany, dyskutując zawzięcie we
własnym gronie. Zamilkli, gdy zobaczyli przybyłych, i tylko popatrywali
wrogo jedni na drugich.
- Proszę wybaczyć, generale, że nieco wyrwałem się przed szereg -
powtórzył głośno pretorianin. - Jak już mówiłem, uznałem, że przydałoby
się zrobić obchód. Logicznym wydało mi się, by zrobili to ludzie jako
niewrażliwi na broń z antysymbiontem.
- Nie słucham pierdolonych psów! - zawarczał Echis od razu.
- A ja nie pracuję z ludobójcami! - rzucił zawzięcie Okruszek.
- Ale patrol trzeba wysłać, tak czy inaczej - zauważył Vesper oschłym
tonem. - Na dodatek Celer jest najwyższy rangą, kiedy mnie nie ma. I co z
tym zrobimy?
- Nie przyjmuję rozkazów od nocarskich czy też pretoriańskich ścierw -
oznajmił Echis. - Nie pozwala mi na to honor Wojownika!
- Ale żeby być pierdolonym ludobójcą, to na to ci honor pozwala? -
zagotował się Okruszek. - Nie będę chodził z takim kutasem i tylko się
oglądał, czy mi w plecy nie strzeli! I jeszcze potem, kto wie, czy nie zeżre,
oblizując się ze smakiem!
Nocarze popatrzyli po sobie, poparli go skinieniami głów. Ma rację, jak
nic.
- Używa pan mocnych słów, inspektorze odparł zimno Echis. -
Ludobójstwo, duża sprawa. Domyślam się, że ma pan ku temu jakieś
podstawy?
Okruszek rozejrzał się po obecnych, nie kryjąc wzburzenia.
- Jesteś Aowcą! To ty zgarniasz ludzi do waszych renegackich rzezni!
Wiem, nocarze mi powiedzieli!
- Nie zadał pan sobie trudu, jak sądzę, by podejść do problemu nieco
mniej powierzchownie? prychnął renegat. - A proszę mi powiedzieć: czy
jak pan ogląda filmy o Batmanie, to zżyma się pan na nielegalność metod
stosowanych przez bohatera? - Nagle porzucił swój wystudiowany spokój.
- Robię to, o czym ty tylko po kryjomu możesz sobie pomarzyć, zakuta
pało! Zciągam wszelkiego rodzaju ludzki szlam! Mafia, bandyterka,
oprychy, polujemy na nich jednako ty i ja, drogi ludzki towarzyszu. Tylko
że ty narażasz życie, by odprowadzić ich do aresztu, a oni z niego
wychodzą po dwudziestu czterech godzinach i paru uśmiechach do
przyjaciół na wyższych szczeblach, ewentualnie sowitej łapówie. I nie
mów mi, że cię to nie wkurwia do wypęku! Przerwał teatralnie ze
zjadliwym uśmiechem, po czym dokończył: - A z domu mojego Pana ci
dranie nie wychodzą nigdy, chyba że w postaci destylatu! Ludobójca,
psychopata, proszę bardzo, możesz mnie zwać i tak. Ale powiedz mi,
policjanciku, byle szczerze. Nigdy, przenigdy nie skusiłbyś się, żeby się ze
mną zamienić?
Ateciak parsknął, lewą ręką otarł twarz z wody lejącej się obficie ze
zgęstniałych chmur.
- Prawa należy przestrzegać bez względu na okoliczności - wykrztusił,
spurpurowiały. - A Batman jest postacią fikcyjną!
Renegaci wyszczerzyli zęby w uśmiechu.
- Do tego jest bogaty i przystojny, więc cieszy się poparciem mas! -
wydeklamował Aowca z ostentacyjną wzgardą. - Tak samo jak Superman,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]