[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zgięciu łokcia, jakby zaraz zamierzał jej użyć.
Umierać boli oznajmiła lalka i choć nie miała zasilania, uniosła prawą rękę do ust,
jakby chciała sparodiować Lee Ling.
Stawy w barku i łokciu mogły pozwolić zgiąć się ręce, ale plastikowe dłonie nie
miały nic ruchomego, lalka nie powinna więc być w stanie dokonać
samouszkodzenia, którego po chwili dokonała.
Jej prawa dłoń wsunęła się do otwartych ust, złapała maleńki różowy język i
wyrwała go.
Umierać boli.
Po chwili uniosła się lewa ręka, wydłubała lewe oko i rzuciła je na kontuar. Zaczęło,
wirując, sunąć po mahoniu, pobłyskując niebieskawo, po czym zamarło.
Wszystkie wasze dzieci powiedziała lalka łamiącym się głosem, stanowiącym
sumę najróżniejszych zgłosek, zapisanych na procesorze mowy wszystkie wasze
dzieci umrą.
27
WSZYSTKIE WASZE DZIECI UMR.
Kiedy lalka powtórzyła tę grozbę, Molly popatrzyła na dzieci zebrane w głębi sali.
Miały głowy zwrócone w stronę kontuaru. Gdyby mogła, oszczędziłaby im tej wojny
psychologicznej jeżeli taki był zamiar tego, kto stał za tym groteskowym
przedstawieniem.
Jednooka lalka grzebała ręką w pustym oczodole niczym pływak próbujący wylać
sobie wodę z ucha.
Molly nie byłaby zaskoczona, gdyby z dziury wyskoczyły szare, wijące się
gorączkowo robaki.
Wszystkie wasze dzieci umrą.
Ciężar tych czterech słów, najwyrazniej będących obietnicą unicestwienia
ludzkości, przygniatał z taką samą siłą jak unoszący się nad Black Lake tajemniczy
obiekt, którego rytmiczne dudnienie ściskało płuca i pozbawiało tchu.
Lalka przeniosła rękę do drugiego oczodołu i wyrwała sobie drugie oko. Od
opuszczenia fabryki była niewidoma, więc ten gest tym bardziej przerażał.
Wszystkie wasze dzieci, wasze dzieci, wasze dzieci umrą.
Norman Ling ze stłamszonym między zębami przekleństwem uniósł broń.
Na Boga, nie strzelaj tutaj! zawołał Russell Tewkes, właściciel lokalu.
Kiedy szklane oko wypadło z rączki lalki, ożywiające ją czary jakby straciły moc,
może nawet całkiem zniknęły. Plastikowa kukiełka przewróciła się na plecy i zamarła,
jej bezokie spojrzenie skierowane było na sufit, noc i bogów burzy.
Blady ze strachu Tewkes, z twarzą znieruchomiałą ze złości, zgarnął z kontuaru
wyrwany plastikowy język i dwoje szklanych oczu do kosza na śmieci.
Gdy sięgnął po lalkę, ktoś krzyknął ostrzegawczo:
Russ, za tobą!
Tewkes musiał mieć nerwy napięte jak postronki, bo odwrócił się z prędkością,
której trudno byłoby się spodziewać po jego brzuchatym cielsku, i uniósł pięści jak
do klasycznej barowej walki, gotów na spotkanie z każdym przeciwnikiem.
Z początku Molly nie zorientowała się, co było powodem ostrzeżenia.
Tak nie będzie ze mną. Mowy nie ma warknął Tewkes.
Za barem było lustro i grubas miał przed sobą swoje własne odbicie prawa połowa
jego twarzy była w nim zmiażdżona.
Mimo buńczucznej deklaracji przestraszony Tewkes uniósł dłoń do twarzy, aby
upewnić się, że nie przydarzyła mu się żadna katastrofa. W lustrze jego dłoń była
poskręcana, połamana.
Na sali rozległy się westchnienia i ciche, jękliwe okrzyki, gdyż lustro przepowiadało
nieszczęście nie tylko Tewkesowi. Wielu z obecnych ujrzało w nim swoich przyjaciół,
sąsiadów albo siebie samych jako martwe ofiary przerażającej przemocy.
W twarzy Tuckera Madisona brakowało dolnej szczęki. Górne zęby szeryfa wgryzały
się w powietrze.
Godna rzymskiego imperatora głowa Vince'a Hoyta nie miała wierzchu czaszki, a
odbicie Vince'a wskazywało na prawdziwego Vince'a ręką, kończącą się tuż pod
łokciem poszarpaną nagą kością.
Obok stała poskręcana, spalona masa, która była kiedyś człowiekiem dymiąca i
uśmiechająca się, choć nie z wesołością ani z grozbą, ale dlatego, że widać było
wszystkie zęby, bo wargi i policzki zostały spalone.
Molly zdawała sobie sprawę, że nie powinna szukać siebie na tym okrutnym fresku.
Jeżeli naprawdę ukazywał on niemożliwe do uniknięcia przeznaczenie, zasieje w niej
zniechęcenie, jeżeli kłamał, obraz zniszczonego przez śmierć własnego ciała
zakoduje się jej w pamięci, osłabi wolę działania, zdusi instynkt samozachowawczy.
Być może chorobliwa ciekawość jest częścią ludzkiego genomu: wbrew rozsądkowi
Molly popatrzyła w lustro.
Na ostrzegawczym obrazie innej restauracji, pełnej stojących trupów, Molly Sloan
nie istniała. W miejscu, gdzie powinna się znajdować, ziała pustka. Za pustym
miejscem widać było odbicie poszarpanego na kawałki mężczyzny, który po tej
stronie lustra stał za jej plecami.
Kilka godzin temu, kiedy w domowym lustrze ukazał jej się obraz pokoju
porośniętego winem, pleśnią i grzybem, nie była trupem ani nie była w żaden sposób
zniekształcona, wyglądała dokładnie tak samo jak w rzeczywistości.
Zaczęła szukać odbicia Neila. Kiedy okazało się, że także dla niego nie ma miejsca w
galerii żywych trupów, nie wiedziała, czy się z tego cieszyć, czy martwić, mogło to
bowiem oznaczać, że czeka ich los gorszy od amputacji, dekapitacji i okaleczeń,
przewidzianych dla innych ludzi.
Popatrzyła na stojącego obok Neila. Ich spojrzenia spotkały się i zrozumiała, że on
także zauważył brak ich odbić i również nie wie, co to oznacza.
Zgasło światło. Zapadła całkowita ciemność.
Tym razem nie było co do tego wątpliwości prąd nie zostanie ponownie
włączony.
Przygotowani na taką ewentualność ludzie najpierw może ośmiu, potem
dziesięciu, po chwili ze dwudziestu zapalili latarki.
Ciemność przecięły szable światła.
Wiele promieni trafiło w lustro może powodem tego była obawa, że groteskowe
postacie mogą w ciemności przejść do tego świata. Oślepiający blask sprawił, że
odbicia w lustrze stały się niewidoczne.
Ktoś rzucił butelką, lustro popękało i kawałki szkła posypały się na podłogę ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]