[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie był pijany, a w wolnych chwilach prowadził ciężarówkę a przynajmniej
tak twierdził. Był długonogim mężczyzną o niebieskich oczach, rozstawionych
trochę zbyt szeroko w twarzy i policzkach pooranych głębokimi bruzdami. Mat-
ka uważała, że nadawały mu wygląd prawdziwego kowboja. Chevette sądziła, że
przypomina niebezpiecznego typa. Zazwyczaj nie był nim, chyba że wypił bu-
telkę czy dwie whisky, bo wtedy zapominał, kim oraz gdzie jest. Niekiedy mylił
Chevette z jej matką, co zdarzyło mu się kilkakrotnie, ale zawsze zdołała jakoś
uciec i pózniej przepraszał ją; kupował jej ring-dingi oraz różności w Seven-Ele-
ven. Teraz, patrząc z włazu na faceta z bronią, przypomniała sobie, jak Oakley
zabrał ją kiedyś do lasu i dał jej postrzelać z pistoletu. Ten gość był trochę do nie-
go podobny, z tymi oczami i bruzdami na policzkach; być może utworzyły mu się
od zbyt częstych uśmiechów. Jednak na pewno uśmiech tego faceta nie poprawiał
nikomu humoru. Nie sięgał oczu.
Zejdz tu natychmiast powiedział, kładąc nacisk na każde słowo.
Kim ty, cholera, jesteś? zapytał Skinner, bardziej zainteresowany niż
wkurzony.
Broń wypaliła. Niezbyt głośno, ale i tak ogłuszająco, z błękitnym rozbłyskiem.
Zobaczyła, że Japończyk usiadł na podłodze, jakby nogi odmówiły mu posłuszeń-
stwa i pomyślała, że ten facet go zastrzelił.
Zamknij się. A potem do Chevette. Powiedziałem ci, żebyś zeszła.
Sammy Sal dotknął jej karku czubkami palców, lekko popychając ją naprzód.
Facet mógł nie wiedzieć, że Sammy Sal tam jest, a on miał okulary. A Chevette
była pewna, że ten facet nie jest gliniarzem.
Przepraszam powiedział Japończyk. Przepraszam, ja. . .
Wpakuję ci w prawe oko poddzwiękową kulę z tytanu rzekł tamten
z uśmiechem, jakby mówił kupię ci kanapkę .
Schodzę powiedziała Chevette. Nie strzelił, nie do niej, nie do Japoń-
109
czyka.
Wydawało jej się, że słyszała, jak Sammy Sal cofa się, odsuwa od niej, ale
nie oglądała się. Nie była pewna, czy powinna zamknąć za sobą właz, czy nie.
Postanowiła nie robić tego, ponieważ facet kazał jej tylko schodzić. Musiałaby
przesunąć rękę za krawędz otworu, więc mógłby pomyśleć, że sięga po broń. Jak
na filmie. Zeskoczyła z ostatniego szczebelka, starając się trzymać ręce tak, żeby
mógł je widzieć.
Co tam robiłaś?
Wciąż z uśmiechem. Jego pistolet nie był tak duży jak stary brazylijski re-
wolwer Oakleya; mała, tęponosa broń z matowego metalu, jak stare narzędzia
Skinnera. Wąski pierścień jaśniejszego metalu wokół otworu na cienkim końcu.
Niczym zrenica oka.
Patrzyłam na miasto odparła, wcale nie czując strachu. Właściwie od-
czuwała tylko drżenie nóg.
Zerknął w górę, nie poruszając bronią. Chevette nie chciała, żeby zapytał ją,
czy była tam sama, ponieważ mogłaby zawahać się przed odpowiedzią i wyczułby,
że skłamała.
Wiecie, po co tu przyszedłem.
Skinner siedział na łóżku, oparty o ścianę, spoglądając na nieznajomego dziw-
nie bystrym spojrzeniem. Japończyk, który chyba jednak nie został postrzelony,
siedział na podłodze, z chudymi nogami rozłożonymi w kształcie litery V .
No cóż powiedział Skinner pewnie po pieniądze lub narkotyki, ale nie
masz, kurwa, szczęścia. Mogę ci dać pięćdziesiąt sześć dolarów i starego skręta,
jeśli chcesz.
Zamknij się. Kiedy mechaniczny uśmiech zniknął, Chevette uznała, że
nieznajomy jakby wcale nie ma warg. Mówię do niej.
Skinner wyraznie miał ochotę coś powiedzieć, albo roześmiać się, ale nie zro-
bił tego.
Okulary.
Uśmiech powrócił. Facet uniósł broń, tak że spoglądała prosto na niewielki
otwór. Jeśli mnie zastrzeli, pomyślała, będzie musiał sam je znalezć.
Hepburn powiedział Skinner, z dziwnym uśmieszkiem i dopiero wtedy
Chevette zauważyła, że Roy Orbison na plakacie ma dziurę na samym środku
szarego czoła.
Na dole powiedziała Chevette, wskazując na klapę w podłodze.
Gdzie?
Przy moim rowerze. Miała nadzieję, że Sammy Sal nie wpadnie w ciem-
nościach na ten zardzewiały dziecinny wózek i nie narobi hałasu.
Zerknął w stronę włazu w suficie, jakby czytał w jej myślach.
Oprzyj się rękami o ścianę polecił, podchodząc bliżej. Rozstaw nogi.
Pistolet dotknął jej karku. Drugą rękę wsunął pod kurtkę Skinnera, szukając
110
broni. Nie ruszaj się.
Nie znalazł noża Skinnera, tego z fraktalowym ostrzem. Lekko obróciła gło-
wę i zobaczyła, jak owija czymś czerwonym i gumowatym jeden z przegubów
Japończyka, robiąc to jedną ręką. Pomyślała o tych gumowatych, robakopodob-
nych cukierkach, które kupuje się w dużym plastikowym słoiku. Chwycił za to
czerwone i przeciągnął Japończyka po podłodze do półko-stołu, przy którym ja-
dła śniadanie. Owinął tę czerwoną rzecz wokół wspornika podtrzymującego stół,
a potem związał nią drugi przegub ofiary. Wyjął z kieszeni drugą i rozwinął w po-
wietrzu jak węża-zabawkę. Sięgnął za plecy Skinnera i coś mu zrobił.
Zostań na tym łóżku, stary powiedział, dotykając lufą jego skroni. Skin-
ner tylko spojrzał na niego. Nieznajomy wrócił do Chevette. Zejdziesz po dra-
binie. Zwiążę ci je z przodu.
To czerwone było chłodne, śliskie i przywarło szczelnie, gdy tylko owinął nim
jej nadgarstki. Zciągnęło się samoistnie. Plastikowe, czerwone kajdanki, wygląda-
jące jak dziecinna zabawka. Jedna z tych sztuczek z cząsteczkami.
Będę cię obserwował obiecał, znów zerkając na otwarty właz w suficie
więc schodz grzecznie i powoli. Jeśli zeskoczysz, albo spróbujesz uciec, zabiję
cię.
Nie wątpiła, że zrobiłby to, gdyby mógł, ale pamiętała o czymś, co Oakley po-
wiedział jej wtedy w lesie; że bardzo trudno trafić w cel znajdujący się bezpośred-
nio pod tobą, a jeszcze trudniej w coś nad głową. Tak więc może powinna rzucić
się do ucieczki, gdy tylko znajdzie się na dole. Od drabinki do miejsca, w którym
zniknęłaby mu z oczu, miała tylko jakieś dwa metry. Jednak patrząc na czamo-
srebrne oko pistoletu, szybko doszła do wniosku, że to kiepski pomysł. Zbliżyła
się do otworu w drzwiach i opadła na kolana. Nie było to łatwe ze związany-
mi rękami. Musiał ją przytrzymać, łapiąc za kurtkę Skinnera, ale zaraz postawiła
stopę na trzecim szczebelku, chwyciła palcami za najwyższy i zaczęła schodzić.
Musiała stawać na każdym kolejnym stopniu, puszczać ten, którego się trzymała
i złapać następny, zanim straciła równowagę. Jednak robiąc to, miała czas do na-
mysłu, co pozwoliło jej podjąć decyzję. Dziwnie było myśleć w ten sposób, tak
spokojnie, ale nie przeżywała tego pierwszy raz. Tak samo czuła się w Beaverton
tej nocy, kiedy przeszła przez druty, czego też wcześniej nie planowała. I podob-
nie było wtedy, gdy ci kierowcy ciężarówki usiłowali zaciągnąć ją do wyra; udała,
że nie ma nic przeciwko temu, a potem chlusnęła jednemu gorącą kawą w twarz,
drugiego kopnęła w głowę i uciekła. Szukali jej przez godzinę z latarkami, a ona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]