[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żadne z nich nie odezwało się ani słowem.
– W przyszłości nie rób mi łaski – powiedział – i powiedz policji, że cię uprowadziłem. Gdzie się
podział twój tupet, Ann Richardson?
– Nie wiem – przyznała.
– Dlaczego mnie nie wydałaś?
– Sama nie wiem. Może dlatego, że wczoraj zachowałeś się jak dżentelmen. A może mam
stuprocentowe zaufanie do Roarka.
– To nie ma sensu – zauważył.
– Powiedziałeś, że zależy mu na dyskrecji. Jestem przekonana, że ma autentyczną rzeźbę, więc
niech to załatwi po swojemu. Jeśli będzie chciał zaangażować policję, sam to zrobi.
Raif zerknął na nią z niepewną miną.
Dom wynajęty przez Tariqa miał przeszklone ściany i stał na klifie z widokiem na ocean. Siedząc
na kanapie w salonie, można było obserwować słońce zachodzące za drapacze chmur Manhattanu,
barki i stateczki kołyszące się na wzburzonych wodach, spienione morskie fale rozpryskujące się na
skalistym brzegu.
– Co się stało? – zapytał gospodarz na ich widok. – I co ona tu robi? – szepnął kuzynowi do ucha.
– Zmiana planów. Roark spotkał się z nami, ale nie przyniósł rzeźby – wyjaśnił Raif.
– Zostałam uprowadzona – wyjaśniła Ann, która usłyszała teatralny szept Tariqa.
– Więc na tym polegał twój plan? – zdenerwował się kuzyn. – Zażądałeś okupu za Ann
Richardson?
– Starałem się trzymać cię od tego z dala.
– Przetrzymywał panią od wczoraj?
– Zamknął mnie w hotelu i ustawił strażnika pod drzwiami. Zabrał mi komórkę i rozłączył telefony.
– Nie masz pojęcia o prawie w Stanach. Mogę cię oświecić, bo znam je na pamięć – oznajmił
Tariq.
– Chroni go immunitet – zauważyła Ann.
– To nie usprawiedliwia porwania. – Tariq zwracał się do Ann, ale jego słowa adresowane były
do Raifa.
– Sytuacja uległa zmianie. Ann jest tu dobrowolnie.
– To lekka nadinterpretacja – wytknęła mu Ann.
– I co teraz? – martwił się Tariq. – Mam wezwać helikopter, żeby nas zawiózł na lotnisko?
– Roark zobowiązał się jutro dostarczyć rzeźbę.
– I tym razem nie zawiedzie?
– Chce odzyskać Ann. Nie leży w jego interesie angażowanie policji.
– Jeśli jednak ją wezwie, deportują cię.
– Nie na długo.
– Możliwe. Ale ja dostanę wilczy bilet i skreślą mnie z listy adwokatów.
– Ma pan uprawnienia do wykonywania zawodu adwokata w Ameryce? – zdziwiła się Ann.
– Ukończyłem prawo na Harvardzie.
– I nie potrafił pan przemówić do rozumu kuzynowi?
– Nikt nie jest w stanie zmienić jego zdania.
– Zauważyłam, ja też próbowałam.
– Czy możecie przestać rozmawiać o mnie, jakby mnie nie było? – zirytował się Raif.
– To wszystko twoja wina – odparła Ann.
– Raczej twoja.
– A to ciekawe. Moje życie toczyło się zwykłym torem, zajmowałam się pracą, wszystko było
zaplanowane…
– Zupełnie jak ja – przerwał jej Raif.
– W twoim życiu nie ma niczego zwyczajnego i uporządkowanego.
Tariq zachichotał.
– Zapominasz się – warknął Raif.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]