[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czekaj, sam zobaczÄ™.
Ivo zbadaÅ‚ puÅ‚apkÄ™, uważajÄ…c na lisa. SidÅ‚a miaÅ‚y prostÄ… kon­
strukcję, a noga nie była aż tak ciężko uszkodzona, jak mu się
poczÄ…tkowo zdawaÅ‚o. WyjÄ…Å‚ z kieszeni nóż przywieziony z Hi­
szpanii i wyciągnął w stronę zwierzęcia, żeby je uwolnić.
Jossie aż podskoczyła.
- Zostaw! Mówiłam, że nie wolno go zabijać! - wykrzyknęła,
ciągnąc Iva za ramię. Ivo stracił równowagę i choć udało mu się
rozewrzeć szczęki sideł, nie zdołał utrzymać dłoni poza zasięgiem
lisich zębów. Zwierzę ukąsiło go, a potem w podskokach umknęło
między drzewa, zwinniej, niż można by się spodziewać.
Ivo spojrzał na swoją rękę, a potem na Jossie.
- Nigdy nie ustępujesz, co? Jeśli nie możesz mnie zastrzelić
ani zdzielić maczugą, to mnie otrujesz. Bóg jeden wie, jakie
choroby nosi w sobie ten lis.
- Wielkie rzeczy! Ledwie ci drasnął skórę. Umyj rękę
w strumieniu, to sama siÄ™ zagoi.
- Dobrze, ale pod warunkiem, że nie będziesz próbowała
mnie utopić - powiedziaÅ‚ z przekÄ…sem Ivo. PrzykucnÄ…Å‚ nad wo­
dą.- Popatrz. Ledwie drasnął skórę? Jestem cały zakrwawiony,
do licha! - Zanurzył rękę w wodzie i aż się wzdrygnął, taka była
lodowata. Jossie przyglądała mu się z kpiącą miną.
- Robisz wielki krzyk o drobiazg. Słyszałam, że służyłeś
w wojsku.
Lord Trenchard, kapitan huzarów, uczestnik wielu bitew, nie­
dawny zwyciÄ™zca spod Waterloo, dumny ze swej sÅ‚awy dziel­
nego żołnierza, wyprostował się na pełną wysokość, gotów
przemówić do słuchu impertynenckiej smarkuli. Nagłe, patrząc
na drobną postać wciąż przypominającą niesfornego chłopca jak
wówczas, gdy pierwszy raz się spotkali, uświadomił sobie gro-
teskowość sytuacji i wybuchnął śmiechem.
- JesteÅ›,.. niesamowita, Jossie Morley. PrzyznajÄ™ szczerze,
że jeszcze nigdy nie znałem kogoś takiego jak ty. - Owijając
dłoń chusteczką, dodał: - Nadal jednak uważam, że moja ręka
powinna zostać porządnie opatrzona. Idziesz? .
- Kto ci powiedziaÅ‚, jak siÄ™ nazywam?- spytaÅ‚a, nie rusza­
jÄ…c siÄ™ z miejsca.
- Moja ciotka. Ona ciÄ™ lubi, choć nie rozumiem dlacze­
go. PoprosiÅ‚a, żebym ciÄ™ do niej przywiózÅ‚. Możesz jÄ… od­
wiedzić?
- Owszem, chÄ™tnie. Peter pojechaÅ‚ do Bath ze swojÄ… rodzi­
ną, więc jestem sama. Nie mam nic lepszego do roboty.
-. Można to było lepiej ująć - upomniał ją Ivo. - Czy nikt
cię nigdy nie uczył dobrych manier? -Ból w ręce się wzmagał,
więc może dlatego przybrał ton bardziej szorstki, niż by sobie
życzył. Jossie oblała się rumieńcem.
- Och, nie chciałam... Rzeczywiście, to musiało zabrzmieć
bardzo nieuprzejmie. Przepraszam. Bardzo mi miło, że twoja
ciotka mnie zaprosiła. - Ivo pokiwał głową, udobruchany jej
natychmiastową poprawą. Ależ ta dziewczyna była nieprze-
widywalna! W jednej chwili zachowywała się jak nieokrzesany
młokos, a zaraz potem zmieniała się we wrażliwą panienkę, za-
wstydzoną własnym brakiem obycia. Była niczym zaniedbany
różany krzew - kolczasta, niesforna, niezdradzająca swego
skrytego piękna i słodyczy..-. Ivo przywołał się w duchu do po-
rządku. Cóż za dziwaczne wyobrażenia. Widocznie ukąszenie
lisa zakłóciło mu jasność myślenia.
- No dobrze - mruknął. - Zostawiłem konia na ścieżce.
Chodzmy.
Jossie zabrała swojego wierzchowca i razem ruszyli zbo-
czem pod górę.
- Przepraszam za to, co powiedziałam. Lubię lady Frances,
naprawdÄ™! Ja tylko... po prostu jest mi trochÄ™ przykro, bo chyba
miaÅ‚am nadziejÄ™, że Radstockowie wezmÄ… mnie do Bath. Osta­
tecznie będę należeć do rodziny, kiedy Peter osiągnie stosowny
wiek, a to nastąpi już za rok. Myślę, że powinni byli mnie ze
sobą zabrać. A ty jak uważasz?
Ivo wyobraził sobie, jakie wrażenie zrobiłaby Jossie Morley
na szacownych mieszkańcach Bath; doskonale rozumiał powo-
dy. dla których lady Radstock jej nie zaprosiÅ‚a. Jednak dziew­
czyna wydawała się tak przygnębiona, że powiedział:
- Chciałabyś tam pojechać? To dziwne, bo nie wyglądasz na
osobę, która lubi miejskie życie. .
- Bo nie lubię. Lady Radstock ciągle powtarza, że wolałaby,
bym siÄ™ zachowywaÅ‚a jak dama. Jak mam siÄ™ tego nauczyć, sko­
ro nigdy nigdzie nie jeżdżę?
Ivo nie odpowiedziaÅ‚. Dotarli do Å›cieżki, wiÄ™c najpierw po­
mógÅ‚ Jossie wsiąść na konia, a potem skupiÅ‚ siÄ™ na tym, by do­
siadając własnego wierzchowca, nie okazać, jak bardzo dokucza
mu pokąsana ręka. Za nic na świecie nie chciał się znów narazić
na oskarżenie o słabość.
Przez chwilę jechali w milczeniu. W końcu Ivo pierwszy się
odezwał:
- Wszystko jest już zatem ustalone, tak? Wyjdziesz za tego
Radstocka i będziecie żyć długo i szczęśliwie?
.- O, tak!-potwierdziła Jossie, zupełnie nieświadoma ironii
w gÅ‚osie Iva. - Zawsze tak planowaliÅ›my. Nie mogÄ™ sobie wy­
obrazić swojej przyszłości bez Petera, a on czuje dokładnie to
samo, - Zwróciła ku niemu rozpromienioną twarz. - Mam
szczęście, lordzie Trenchard. Mam najlepszego ojca na świecie,
a wkrótce będę miała najlepszego męża.
- Chętnie bym poznał tego twojego Petera.
- Och, na pewno go polubisz! - zapewniÅ‚a Jossie. - Wszy­
scy go lubiÄ…. Zabawne... Wpadamy w podobne tarapaty, ale
z Petera ludzie tylko siÄ™ Å›miejÄ…, a na mnie patrzÄ… z naganÄ…. Pew­
nie dlatego, że jestem dziewczyną.
- Chociaż bardzo się starasz na nią nie wyglądać?
- To z powodu papy. Jestem jedynaczką, a on chciał syna.
Bardzo go rozczarowałam. Chyba nadal go rozczarowuję, choć
staram się zachowywać tak, jak on sobie życzy. Nie mów mu
o lisie, dobrze? On uważa je za szkodniki, którymi są w istocie.
ZabiÅ‚by to biedne zwierzÄ™. MiaÅ‚by mi za zÅ‚e, że okazaÅ‚am sÅ‚a­
bość. - Westchnęła. - Do pewnych rzeczy nie mogę się zmusić
nawet po to, żeby zadowolić papę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl