[ Pobierz całość w formacie PDF ]
układały się w jakieś znaczenie dające początek wszystkim wewnętrznym i
zewnętrznym światom. To pulsowała boska energia. Znalazłem się bowiem w
kosmosie mantry. I zrozumiałem, \e osobnik w sypialni odprawiał mantrę, rodzaj
buddyjskiej modlitwy, medytacyjnej formuły magicznej.
Lecz nie był to Dalajlama.
Przed łó\kiem naszego buddysty klęczał Andrzej. Dalajlama le\ał na łó\ku na
plecach, z zamkniętymi oczami i wydawało się, \e, nieborak, nie oddycha. Słyszałem
dolatujące sylaby układające się w jakieś obco brzmiące zdanie:
Gate gate paragate parasamgate bodhi swaha!12
I Bóg mi świadkiem poczułem coś w rodzaju lęku. Widok klęczącego Andrzeja
nad nieruchomym Dalajlama był niezwykły. Zaraz te\ zadałem sobie pytanie: kto szedł
korytarzem, skoro tych dwóch znajdowało się w sypialni?
Andrzej dalej powtarzał w transie słowa, tym razem po polsku:
Siariputro 13, forma nie jest ró\na od pustki,
a pustka nie jest ró\na od formy;
forma jest dokładnie pustką
a pustka jest dokładnie formą.
Byłem tak bardzo wpatrzony w pochyloną nad Dalajlamą postać Andrzeja, \e na
śmierć zapomniałem o krokach w korytarzu, które mnie zbudziły. Kiedy usłyszałem za
sobą dzwięk wcale nie przypominający manny, było o ułamek sekundy za pózno. Ktoś
za mną szybko się zbli\ał. Odwróciłem się i ujrzałem atakującego mnie Króliczka.
Aukasz Pałczyński we własnej osobie! Pomimo mroku panującego w korytarzu na
piętrze, widziałem jego twarz wykrzywioną bólem cierpienia. Tak bolała tylko
zazdrość.
Zanim zdą\yłem cokolwiek zrobić, Króliczek uderzył mnie w policzek.
- To za Magdę, draniu - wyszeptał wściekle, jakby napluł mi twarz.
- Wszystko widziałem. Wszystko! Pocałowała cię!
12
Mantra kończąca Sutrę Serca" ( Idz, idz, idz poza, idz całkowicie poza, dotrzyj do oświecenia").
13
Uczeń Buddy, znany z wyjątkowej mądrości.
37
Króliczek zaczął krzyczeć. O dziwo, jego ujadanie wcale nie przeszkodziło
Andrzejowi w mantrze, Dalajlamą tak\e nie zbudził się z głębokiego snu.
- Uwodzicielu - pluł mi w twarz Króliczek. - Nie mo\na na tobie polegać... Po prostu
zawiodłem się na tobie... Obiecywałeś...
Przebudziłem się. Mrok nadchodzącego brzasku prysł w jednej chwili i zamienił się
w prawdziwą szarość wypełniającą gabinet. Musiałem usnąć" - pomyślałem ze zgrozą
i skonstatowałem fakt, \e siedziałem w fotelu w pozycji zupełnie niegodnej
wartownika, a przecie\ do tej roli zostałem wynajęty. Bóg jeden raczy wiedzieć, kiedy
zasnąłem? Nie ulegało wątpliwości, \e dałem plamę i zbudziło mnie dopiero
energiczne potrząsanie za ramię. Czyjaś dłoń wymierzyła mi nawet policzek. Był to
dobry sposób na szybkie przebudzenie.
Przede mną stała Magda w pid\amie.
- Nie mo\na na tobie polegać... - mówiła niezadowolona. - Po prostu zawiodłam się
na tobie. Obiecywałeś.
Oświeciło mnie tak samo mówił do mnie Króliczek z mojego snu. Lecz to nie
Aukasz Pałczyński, a ona sama do mnie mówiła. Na jawie. Nie było zatem modlącego
się Andrzeja nad nieruchomym Dalajlamą. To wszystko mi się przyśniło.
Wstałem jak poparzony i czułem - oprócz chłodu i zmęczenia - okropne
za\enowanie. Natychmiast przeniosłem wzrok z niezadowolonej Magdy na obraz
Kossaka.
- Nic nie zginęło - poinformowała mnie uspokajającym szeptem.
- Ale nie o to chodzi... zasnąłeś na warcie. Gdyby złodziej chciał dziś w nocy ukraść z
sejfu kosztowności, nie zdołałbyś go powstrzymać...
- Nie sądzę - przerwałem jej i ziewnąłem. - Po pierwsze, zauwa\yłby mnie w tym
kąciku, więc pewnie wycofałby się z gabinetu. Po co miałby ryzykować? W końcu
mogłem się przebudzić w ka\dej chwili.
- śeby cię dobudzić, musiałam szczypać, potrząsać, a nawet wymierzyć ci policzek -
śmiała się szyderczo.
- Zgoda, ale złodziej nie mógł tego wiedzieć, prawda?
- Czego nie mógł wiedzieć? - popatrzyła mi w oczy.
- No tego, \e... \e śpię tak głęboko - wyjaśniłem ze wstydem. Magda Brończak
westchnęła i poprawiła bezwiednym ruchem ręki włosy opadające na zaró\owione
policzki.
- Zawsze tak sypiasz? - zapytała.
- Rzadko. Mo\e to wpływ tego klimatu albo domu. A mo\e...
- Co takiego?
- Mo\e to zasługa specyficznych wibracji - plotłem trzy po trzy, mając na uwadze
wpływ jej uroku na moje samopoczucie. - Wpływ kogoś \ywego i uroczego.
- Nie wyspałeś się - rzuciła krótko.
Czułem, \e domyśliła się, co miałem na myśli. A raczej - kogo. Lecz ten temat był dla
mnie zakazany, zachowałem bowiem w pamięci wściekłą twarz zazdrosnego Króliczka
z mojego snu. Czy to była przestroga? Znak z niebios, \ebym trzymał się od Magdy
Brończak z daleka?
Rzuciłem przelotne spojrzenie na drzwi.
- Pozostali ju\ wstali?
- Nie, jeszcze nie.
Jak na zawołanie w głębi korytarza skrzypnęły drzwi i ktoś głośno ziewnął.
Dalajlamą poszedł do łazienki i zaraz spłynęła w sedesie woda, zaszumiał kran.
Opuściliśmy cichaczem gabinet i zeszliśmy na dół. Gra w zakochanych znowu się
rozpoczęła. Zastanawiało mnie tylko jedno - czy potencjalny złodziej nie odwiedził
przypadkiem nad ranem gabinetu? Jeśli ujrzał mnie w nim śpiącego i zrezygnował z
kradzie\y, mógł definitywnie pogrzebać myśl o dobraniu się do sejfu. Nie mogłem
nawet sprawdzić owych domysłów, gdy\ po pierwsze, potencjalny złodziej nie zdradzi
sam swoich zamiarów, po drugie, nie mogliśmy zapytać przyjaciół Magdy o to, które z
nich planuje włamanie do sejfu. Nale\ało czekać i pilnie obserwować zachowanie
38
piątki zaproszonych gości.
Po śniadaniu towarzystwo zapragnęło pooddychać świe\ym powietrzem, w związku
z tym wyszliśmy gromadą poza dom, powierzając go opiece Obciacha. Dodam tak\e,
\e podczas śniadania nie wydarzyło się nic szczególnego, nic wartego odnotowania.
Towarzystwo bardzo powoli się rozkręcało tego sobotniego ranka, więc śniadanie
upłynęło nam w markotnej atmosferze. Mo\e po części było to spowodowane faktem,
\e jajecznica przyrządzona przez Magdę i Justynę była lekko przypalona? Nikt z
zaproszonych gości nie wydał mi się dziwny. Kogo miałem podejrzewać? Nawet Lady,
która w nocy opuszczała sypialnię podczas mojej nieobecności w willi, sprawiała
wra\enie normalnej dziewczyny. Z początkiem nowego dnia jej wyniosłość jakby
skarlała, ulotniła się. Co dalej? Kilka razy przyłapałem Andrzeja jak na mnie zezował,
lecz bądzmy sprawiedliwi - byłem tutaj osobnikiem rzuconym na po\arcie przez grupę
starych przyjaciół, mało się odzywałem, w zasadzie mo\na było mnie posądzić o
pewną tajemniczość i niechęć do nich. Byłem obcym.
Mróz nie był tak dotkliwy jak w ostatnich dniach - tylko dziesięć stopni poni\ej zera.
Szara tafla jeziora miejscami przykryła się białym prześcieradłem. Blisko nas kilku
wędkarzy wytrwale wpatrywało się w przeręble, bardziej na zachód, w kierunku
Zegrza Południowego pojawiły się nawet iceboardy.
Lód musi mieć ponad l0centymetrów głębokości" - myślałem. Tyle potrzeba lodu,
aby móc wędkować".
[ Pobierz całość w formacie PDF ]