[ Pobierz całość w formacie PDF ]
milczeniu.
- Potrafię włamać się wszędzie - odparł z uśmiechem Roper. - Nawet do danych
Białego Domu.
- Nie słuchaj go - wtrącił Dillon. - Co z Drumcree?
- Tak. No więc według Lizbony rządzi tam teraz gość o nazwisku Barry Keenan.
Znasz go?
- Z dawnych czasów. To siostrzeniec Aidana Bella.
- Ma dwóch ochroniarzy, Seana Caseya i Franka Kelly ego.
Ale nie należą już do Tymczasowej IRA. Są w Prawdziwej.
- Barry zawsze świetnie znał się na materiałach wybucho wych. Prawdziwy
specjalista od bomb. - Dillon pokiwał głową. - Znowu się w to bawi.
- Ale w co dokładnie? - zapytał Quinn.
- Moim zdaniem Kate wynajmuje Keenana, żeby zrobił to, co umie najlepiej:
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
wysadził coś w powietrze. I nie chodzi o byle co. W przeciwnym razie nie zadawałaby
sobie tyle trudu, żeby zatrudnić faceta, który podobno jest najlepszym ekspertem od
bomb w całej IRA.
- Jak siÄ™ dowiemy, o co chodzi?
- Jeżeli nic się nie zmieniło od ostatniego razu, księżniczka spotka się z Keenanem
na tyłach Royal George. Jest tam mała prywatna salka. Nie będą przecież mówić o tym
przy barze.
Potrzebne jest nam urządzenie podsłuchowe, najlepiej z na grywaniem - Dillon
zwrócił się do Ropera. - Będziemy musieli je gdzieś w tym pomieszczeniu umieścić.
- Starczy nam czasu, żeby je zainstalować?
- Powinni tam być o jedenastej, na pewno nie wcześniej.
Jeśli wyruszymy o wpół do ósmej, będziemy na miejscu o dziewiątej. W pubie
podają irlandzkie śniadanie, jajka i inną smażeninę. Jeden z nas podłoży urządzenie
nagrywające w bocznej salce - powiedział Dillon. - Czy możesz nam dać odpowiedni
sprzęt? - zapytał Ropera.
- Normalna pluskwa tutaj nie wystarczy. Mogą rozmawiać przez dłuższy czas.
Tak się składa, że akurat mam coś dla was.
Nagrywa przez dwie godziny.
Roper pokazał im mały srebrzysty gadżet, nie większy od jego dłoni.
- Dwie godziny... Ale od jakiego momentu? - zapytał Dillon.
- Od momentu, kiedy go włączysz. - Roper wyjął czarne plastikowe pudełko ze
szkarłatnym przyciskiem. - To jest pilot. Wciśnijcie ten guzik, kiedy zobaczycie, że Kate
wchodzi do pubu.
- I to wystarczy?
- Pod warunkiem, że odzyskamy potem całe urządzenie - powiedział Quinn.
- Mam nadzieję, że to się uda - odparł Dillon.
Wziął urządzenie oraz pilota i schował je do jednej ze swoich licznych kieszeni.
- Jest jeszcze coś, Dillon - rzekł Roper. - Twoja gęba jest dosyć dobrze znana w
IRA, zwłaszcza w Drumcree.
- To prawda, ale w armii brytyjskiej też wiedzieli, jak wyglądam, a nie mogli
mnie przyskrzynić przez trzydzieści lat. - Dillon spojrzał na Daniela Quinna. - Zanim
zostałem żołnierzem wielkiej sprawy, zajmowałem się trochę teatrem.
Przeszedłem kiedyś całą Falls Road przebrany za staruszkę grzebiącą w
śmietnikach - powiedział ze śmiechem. - Po trafię się trochę odmienić.
- Bierzecie gulstreama? - zapytał Roper.
- Nie, tym razem polecÄ™ sam.
Roper spojrzał zaintrygowany na Dillona.
- Wyjaśnię ci to pózniej, staruszku. Chodzmy, Danielu.
Dillon i Quinn wyszli na dwór i wsiedli do mercedesa.
- W Brancaster w hrabstwie Kent jest aeroklub. MajÄ… tam fajnego beechcrafta -
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
oznajmił Dillon.
- Nie będzie żadnych problemów?
- Nie. Nadal przysługują mi wszelkie prerogatywy.
- Mimo że Ferguson umywa ręce?
- Nie przejmuj siÄ™ Fergusonem. Bawi siÄ™ w ciuciubabkÄ™.
Nie angażując się w to, będzie mógł potem wszystkiemu zaprzeczyć. Co wcale
nie oznacza, że nie jest zainteresowany wynikami.
- JesteÅ› tego pewien?
- Absolutnie. Teraz zarezerwujmy tego beechcrafta.
Z samolotem nie było kłopotów, tyle że mogli wystartować dopiero po lunchu
następnego dnia - pózniej, niż tego chciał Dillon. Wracając do Londynu, zjedli coś w
przydrożnej kafejce, a potem Luke odwiózł Irlandczyka na Stable Mews.
Dillon nalał sobie w kuchni szklaneczkę bushmillsa i usiadł przy stole. Czuł, że
wydarzenia nabrały tempa. Nie wiedział, co dokładnie knuła Kate, lecz jedno było
pewne: czas oczekiwania dobiegł końca. Był z tego zadowolony. Niepokoiła go tylko
jedna rzecz. Irlandia to w końcu Irlandia. Czy Quinn będzie w stanie zrobić to, co okaże
się konieczne, jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli? Czy potrafi bez wahania
pociągnąć za cyngiel? Jak na razie niezle sobie radził, ale zabicie kogoś to coś innego
aniżeli skopanie tyłka kilku drabom.
Dillon westchnął. Potrzebował kogoś, kto by go ubezpieczał, i przychodziła mu
na myśl tylko jedna osoba.
Pojechał do domu senatora przy Park Place i zadzwonił do drzwi.
- Muszę się spotkać z przyjacielem - powiedział, kiedy Quinn otworzył drzwi. -
Chodz, uzupełnisz w ten sposób swoją edukację.
Pojechali do Wapping i zaparkowali przed pubem Dark Man. Za barem stała
Doris, czyszcząc kieliszki, ale nigdzie nie było Harry ego ani Billy ego.
- Są na łodzi - powiedziała barmanka.
Kiedy wyszli na nabrzeże, zaczęło trochę padać.
- Harry zainwestował także w statki wycieczkowe - wyjaśnił Dillon. - Jeden z
mniejszych kazał odrestaurować na własne potrzeby. Lynda Jones to jego duma i
radość. Po czekaj, aż sam zobaczysz.
Nabrzeże było w tym miejscu zapuszczone, co w dziwny sposób dodawało mu
uroku: minęli kilka zniszczonych łodzi i dwie na pół zatopione barki. Lynda Jones
stała na samym końcu; na pokład wchodziło się po trapie. Baxter i Hali malowali dziób,
a Harry i Billy siedzieli pod daszkiem na rufie, pogrążeni w lekturze. Harry czytał
gazetę, a Billy książkę.
- Studiujesz filozofię, Billy? - zapytał Dillon.
Obaj podnieśli wzrok.
- Ciekawe, co go tym razem sprowadza - mruknÄ…Å‚ Harry.
- Harry, Billy, chciałbym wam przedstawić swojego przyjaciela, senatora Daniela
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Quinna.
Harry zmarszczył czoło, a potem wstał i wyciągnął rękę.
- Słyszeliśmy o panu, senatorze, Proszę, niech pan siada.
Domyślam się - zwrócił się do Dillona - że to nie jest towarzyska wizyta. O co
chodzi?
- Za chwilę, Harry. Najpierw... Billy, czy mógłbyś mi pokazać tę nową boazerię,
którą wyłożyliście salon?
Zostawili Harry ego i Quinna przy stole i Billy ruszył pierwszy do środka. Dillon
zamknÄ…Å‚ drzwi.
- Co to za sprawa? - zapytał Billy.
- Kate Rashid wybiera się do Belfastu, a ja jadę tam, żeby ją śledzić. Quinn będzie
mi towarzyszył, ponieważ zaprzysiągł jej zemstę za to, co przydarzyło się jego córce.
Rzecz w tym, że czasy, kiedy był wielkim bohaterem w Wietnamie, dawno minęły. W
Belfaście zna mnie wielu ludzi, Billy, i potrzebuję kogoś, kto by mnie ubezpieczał.
- No to możesz na mnie liczyć. I tak się tutaj nudzę. Z tobą zawsze jest wesoło,
Dillon, czyż nie? Chodzmy do Harry ego.
Kiedy poinformowali o wszystkim starego Saltera, jego reakcja była
natychmiastowa.
- Może ja też powinienem pojechać.
- Nie ma potrzeby - rzekł Dillon. - Przy odrobinie szczęścia będziemy w
Drumcree tylko parÄ™ godzin.
- I mam nadzieję, że odkryjecie, co knuje ta dziwka - powiedział Harry.
- To musi być coś niebywałego - dodał Dillon.
- Ale jeśli ona cię zobaczy, gra będzie skończona. A skoro już o tym mowa, Kate
zna także senatora.
- Billy ego również. Więc on i Quinn będą musieli uważać, żeby ich nie
spostrzegła. Ze mną sprawa wygląda inaczej.
Popatrz.
Dillon wyszedł do salonu, zamykając za sobą drzwi. Za chwilę znów się pojawił,
powłócząc nogami. Miał wykrzywioną twarz, przechyloną lekko na bok głowę, sztywną
lewą rękę i opuszczone ramiona. Zmienił się nie do poznania.
Harry odchylił się do tyłu na krześle.
- Niewiarygodne.
Dillon się wyprostował.
- Tak, teatr poniósł wielką stratę - powiedział oschle. - Jest jednak pewna rzecz, o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]