[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nagle u jej boku pojawiły się psy, które Geoffrey pamiętał z zamku. Strzegły swej
pani podczas ubierania. Bestie były olbrzymie, a ze sposobu, w jaki trącały nosami
dziewczynę, która tymczasem odwróciła się i weszła między drzewa, Geoffrey wiedział,
że będą dobrze trzymać wartę.
Zamierzał właśnie schować miecz i ruszyć za Elizabeth do chaty, gdy w ciszy rozległ
się przenikliwy kobiecy pisk.
Geoffrey puścił się biegiem. Słyszał wściekłe warczenie psów i krzyki mężczyzn...
przynajmniej trzech, jeśli sądzić po głosach. Wpadł na polanę przed chatą. W jednej
chwili ogarnął wzrokiem scenę wydarzeń. Mężczyzn rzeczywiście było trzech. Dwaj
walczyli z psami, podczas gdy trzeci na wpół niósł, na wpół ciągnął opierającą się
dziewczynę do chaty. Widok tego łotra trzymającego piękną kobietę, jego kobietę,
przyśpieszył przeistoczenie barona. Z prawego, szlachetnego pana zamienił się
w zaciekłego wojownika, mającego jeden tylko cel: zabić! Nie będzie posłuchania,
równych szans ani zrozumienia. Wrogowie targnęli się na jego własność, a to, czy mieli
tego świadomość, nie było ważne. Za swą chuć i głupotę musieli zapłacić życiem.
Gniewny ryk Geoffreya obezwładnił trzeciego napastnika. Trwoga okazała się
zdecydowanie silniejsza od chuci.
Mężczyzna puścił Elizabeth i zwrócił się ku przybyszowi, by podjąć wyzwanie.
Wyraz szaleństwa na twarzy Geoffreya odebrał jednak łotrowi chęć do walki. Szybko
rozejrzał się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Tą zwłoką podpisał na siebie wyrok śmierci.
Ostrze miecza barona świsnęło w powietrzu i rozpłatało ramię mężczyzny, tnąc kość
i mięśnie jak owczą wełnę. Siła uderzenia była tak wielka, że stal sięgnęła serca. Jednym
krótkim ruchem nadgarstka Geoffrey dokończył dzieła, wyciągnął miecz z rany i zwrócił
się ku dwóm pozostałym mężczyznom, których miał dotąd za plecami.
 Zawołaj psy  nakazał przez ramię.
Elizabeth, podnosząca się z ziemi, usłuchała go bez wahania.
Geoffrey pozwolił obu mężczyznom chwiejnie stanąć na nogach i podnieść oręż.
Dopiero wtedy zaczął się do nich zbliżać. W pewnej chwili przystanął w rozkroku i z
mieczem gotowym do uderzenia zastygł w oczekiwaniu. Przeciwnicy zaczęli go okrążać
na nisko ugiętych nogach. Baron uśmiechnął się lekceważąco, widząc ich wysiłki. Zanim
którykolwiek z nich zdołał wydać głos, zabił ich dwoma szybkimi ruchami miecza.
Osłupiała Elizabeth, kompletnie nie rozumiejąca, w jaki sposób lord się zjawił, by
stanąć w jej obronie, patrzyła na to niezdolna do wykonania choćby kroku. Gdy Geoffrey
zakończył porachunki z wrogami i skupił na niej uwagę, poczuła, że uginają się pod nią
kolana. Biła od niego czysta siła.
 Podejdz do mnie.  Surowość w jego głosie była zaskakująca. Elizabeth ogarnęła
nowa trwoga i dziewczyna nie mogła pojąć, co się z nią dzieje. Czyż nie powinna
odczuwać ulgi? Ten człowiek uratował jej życie, zabił trzech wrogów. Może spłoszyła ją
jego postura, o wiele potężniejsza niż zapamiętana? A może przeraziło ją, jak swobodnie
i bez wysiłku Geoffrey przynosi śmierć... zimno i bezwzględnie. Była całkiem
zdezorientowana, wiedziała tylko, że niebezpieczeństwo nie minęło, wisi w powietrzu,
nasycone zapachem potu i śmierci. Z napięciem wpatrywali się w siebie. Elizabeth stała
sztywno wyprostowana, wytrzymując napór emanującej z niego męskiej siły.
Geoffrey stał w pozie zwycięzcy, na szeroko rozstawionych nogach, wsparty pod
biodra, ale najbardziej wyrazista była jego twarz.
Elizabeth podeszła kilka kroków, zatrzymała się tuż przed nim i czekała. Prawdę
mówiąc, nie miała pojęcia na co. Geoffrey się rozluznił. Widziała, jak ulatuje z niego
napięcie. Wziął głęboki oddech, a w oczach zagościło mu nieco ciepła. Przestała się
lękać.
 Właśnie zabiłem dla ciebie, pani, trzech ludzi powiedział wyzywająco.
Przyjrzała się, jak czyści miecz i chowa go do pochwy.
Dopiero wtedy odpowiedziała cicho:
 Ocaliłeś mi życie, panie. Mam u ciebie dług.
 To prawda.
 Ale ja też ocaliłam ci życie  dodała.  Bo to ja opatrywałam ci rany.
 Pamiętam  potwierdził Geoffrey.
 Przeto również ty, panie, masz u mnie dług, czyż nie?
 Ja jestem twoim panem.  Zastanawiał się, do czego zmierza ten wywód. Jaki jest
plan tej kobiety?  Ty należysz do mnie.
Elizabeth nie odpowiedziała, czekała na następne słowa Geoffreya. Minęła długa
chwila, lord skrzywił się z niezadowoleniem. Wrogie zachowanie nie było w interesie
dziewczyny, przecież trzymał jej los w swych rękach.
W gruncie rzeczy należała do niego. Czy jednak tylko tego chciał? Przyznania, że jest
jej panem?
 Należysz do mnie  powtórzył.
Elizabeth już-już miała się z tym zgodzić, gdy Geoffrey z szybkością błyskawicy
chwycił ją za włosy na karku.
 To ja decyduję o twojej przyszłości  stwierdził.
Zmarszczyła czoło. Była bardzo zawiedziona. Lord miał być jej dłużnikiem. Powinien
być jej wdzięczny. A tymczasem domagał się od niej uznania swojej pozycji.
Geoffrey nadal nie był zadowolony. Zaczął skręcać jej włosy, póki nie krzyknęła
z bólu. Nie puścił jednak, lecz przysunął ją do siebie, tak że jej piersi zetknęły się
z okrywającą go kolczugą. Elizabeth spuściła powieki. Nie chciała spojrzeć mu w oczy.
Zacisnęła zęby, żeby znowu nie krzyknąć. W środku cała się trzęsła, przysięgła sobie
jednak, że tego nie okaże.
Geoffrey spojrzał jej w twarz i uśmiechnął się widząc, jak próbuje ukryć strach.
W oczach miała iskierki buntu.
Nie uszło to jego uwagi i wzbudziło zadowolenie. Uznał, że tej dziewczyny nie
można łatwo zastraszyć. Musiała być odważna i pełna wigoru, skoro mieszkała poza
zamkowymi murami, mając do obrony tylko dwa psy. Było niesłychane, żeby szlachetnie
urodzona kobieta zachowywała się w ten sposób. Do tego, Geoffrey to wiedział, była
uparta i miała w naturze rys szaleństwa. Postanowił poskromić trochę jej szaleństwo, nie
łamiąc ducha. A poskramianie należało zacząć natychmiast.
Pochylił się i złączył z nią usta w pocałunku, który miał stać się znakiem podboju.
Zmusić ją do uległości.
W pierwszej chwili Elizabeth się wzdrygnęła, zlekceważył jednak jej próby
oswobodzenia się i mocniejszym skręceniem kosmyka włosów zmusił ją do otwarcia ust.
Zanim zdążyła wyrazić sprzeciw, natarł językiem. Nie było to delikatne, gdyż Geoffrey
niewiele wiedział o zalotach do istot płci słabej. W każdym razie przynajmniej postarał
się jej nie zadusić. Przypomniał sobie, że dziewczyna jest szlachetnego rodu. Zamierzał
oszołomić ją siłą swego pożądania, okazało się jednak, że zamiar obraca się przeciwko
niemu. To on szybko tracił panowanie nad sobą.
Dziewczyna smakowała świeżo i słodko, a gdy wreszcie zdobyła się na odpowiedz,
gdy jej język lękliwie dotknął jego języka, Geoffreya zalała fala gorąca.
Skutek, jaki ta napaść wywarła na jeńcu, był równie zadziwiający. Czy stawiała opór?
Elizabeth sądziła że tak, kiedy jednak pocałunek dobiegł końca, stwierdziła, że obejmuje
Geoffreya za szyję. Czy to on położył tam jej ręce? Nie, musiała przyznać w duchu, że
zrobiła to sama.
Tuż przy twarzy miała jego kolczugę. Odezwał się w niej wstyd, uznała jednak, że
bez powodu. Przecież to nie ona wymusiła pocałunek, po prostu poddała się olbrzymiej
sile wojownika.
Poczuła, jak dłoń Geoffreya przyciska ją mocniej do piersi i dopiero wtedy
uświadomiła sobie, że jego ramiona oplotły ją w talii. Pachniał skórą i potem. Doszła do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl