[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Straszliwy chłód wniknął ju\ podstępnie w jego mięśnie. Próbując ruszyć
kłusem, Muszka uczuła przykre osłabienie i niezdarność. O ile to mo\liwe, było
bodaj jeszcze zimniej ni\ parę godzin temu. Powietrze, które wydychali,
momentalnie zmieniało się w szroni Czas jakiś ciała ich wystygłe z powodu
spoczynku nie wydzielały nawet pary. Lecz z wolna ciepło przenikało członki.
Krew krą\yła razniej. Aapy straciły niemiłą sztywność i po upływie kwadransa
raznie i uparcie kłusowali ju\ ku południowi.
Jakkolwiek Muszka nabrała znacznie sił po jedzeniu i wypoczynku
Błyskawica nie przyśpieszał biegu. Nie czynił tego rozumowo. Nie obracał w
mózgu skomplikowanych problemów \ycia i śmierci. Kierował nim przede
wszystkim mądry instynkt. Wiedział zatem nie tylko, gdzie le\y południe
samo południe lecz czuł równie\, a\ nie wolno mu gnać pędem, jak to lubił
czynić zazwyczaj. W chwili obecnej tempem jedynie właściwym był wolny kłus.
Zmęczyć się biegiem tak, by ziać cię\ko otwartą paszczą lub te\ spłynąć potem,
znaczyło niechybnie zginąć.
Kłusowali więc rozwa\nie godzina za godziną, przystając nieraz dla
wypoczynku. Muszka po trzykroć padała w śnieg wyczerpana, lecz Błyskawica
stał zawsze prosto, by po pewnym czasie zmusić ją do dalszej wędrówki.
Minęło dobrych czterdzieści godzin, odkąd opuścili brzeg oceanu, zanim
nastąpił przełom. Temperatura na razie podnosiła się bardzo wolno; potem
Ootutin wykombinował zapewne, i\ walkę przegrał i ju\ widziałeś prawie, jak
rtęć skacze w termometrze. W ciągu dwu godzin pocieplało- o dwadzieścia
stopni. Wtenczas dopiero Błyskawica pozwolił Muszce za\yć dobrze
zasłu\onego wypoczynku. Wygrzebawszy głębokie jamki pod osłoną śnie\nej
diuny, zapadli oboje w długi, krzepiący sen.
Gdy znów ruszyli dalej, \adne z nich nie zauwa\yło powolnych, lecz
wyraznych zmian zachodzących w
ich otoczeniu. Gwiazdy jakby się cofnęły głębiej i miast płonąć po dawnemu
jaskrawię, tliły tylko mdłym światełkiem. Perłowy blask w sercu niebios
przygasał. Atmosfera, mniej przezroczysta, zacieśniała widnokrąg widzenia.
Wkraczali bowiem w obręb tajemniczej i widmowej krainy pośredniej", oddzie-
lającej ziemię wiecznej nocy od ziemi białego dnia.
Z ka\dą godziną zmiana zaznaczała się wyrazniej. Gwiazdy, jedna po drugiej,
bledły i gasły. Dwukrotnie jeszcze Muszka i Błyskawica za\yli spoczynku, po
czym nastał okres sinego zmierzchu, trwałej, chaotycznej ciemności.
Upłynęła jeszcze jedna doba. Błyskawica i Muszka zbudziwszy się po raz
czwarty ujrzeli wielkie cudo. Ponad południowy widnokrąg wyzierało ku nim
słońce.
Była to tylko właściwie ruda łuna blady, czerwony bryzg, jak gdyby refleks
ogniska płonącego o mil parę. Dr\ąc całym ciałem, czując, jak im serca walą w
piersiach, Muszka i Błyskawica patrzyli uparcie. Wiedzieli, co to jest. W chwili
owej niezwykłej i jedynej oboje zastygli w bezruchu.
Szkarłat jaskrawiał. Potem, równie raptownie, jak się był pojawił, zbladł i
zniknął. Całe zjawisko trwało mo\e minut dziesięć, lecz w sercach Muszki i
Błyskawicy pozostał dreszcz podniecenia. Głód, znu\enie, ból łap krwawiących,
wszystko poszło w niepamięć. Widzieli słońce! Widzieli je po raz pierwszy od
paru miesięcy i radość ich była równa szczęściu ślepca, który niespodzianie
przejrzy. Był to ich pierwszy dzień długości dziesięciu minut, po którym
następowało dwadzieścia trzy godziny i pięćdziesiąt minut nocy.
W stronę gdzie słońce zaszło, ruszyli kłusem prędkim i równym. Muszka
sama zabiła wielkiego białego królika. Nieco pózniej Błyskawica schwytał
drugiego. Mięso po\arli, nie pozwolili sobie jednak na sen lub choćby
wypoczynek. W ciągu długich nocnych godzin kłusowali bez przerwy. Lecz noc
ta w niczym nie przypominała nocy znad brzegów oceanu. Gwiazdy wisiały
wy\ej i były znacznie bledsze. Księ\yc uciekł po prostu w niewiadomą dal;
błyskał rzadko i przewa\nie kryły go chmury.
Po upływie mil trzydziestu Muszkę zmogło znu\enie, tote\ zwinęła się w
śniegu w ciasny kłębek. Mróz
jeszcze zel\ał. Było zaledwie osiem do dziesięciu stopni. Błyskawica legł
równie\ i zasnęli po Raz piąty.
Muszkę zbudziło wycie. Wył Błyskawica, a głos płynący z jego krtani ró\nił
się zupełnie od wszelkich dawnych dzwięków. Suka otwarła oczy, uniosła głowę i
słońce uderzyło ją w sam pysk. Tym razem było to prawdziwe słońce. Nie grzało
jednak, chyba tylko sam widok jego przepychu rozpalał krew w \yłach \ywych
istot. Przypominało kłąb ognisty olbrzymi kłąb purpurowego ognia. Ani
Błyskawica, ani Muszka nie widzieli dotąd słońca w takiej glorii. Nie wytrysło
całkowicie spoza horyzontu, lecz niemal pół godziny wyzierało z nad krawędz
ziemi, a nawet gdy znikło, blask po nim pozostał, tak i\ dzień ten trwał godzinę i
minut trzydzieści.
Nadeszła jeszcze jedna zmiana. Barren straciło swój charakter. Tu i ówdzie
rosły drobne kępy krzewów i
chaszczy. Potem znikł jałowiec, typowy mieszkaniec tundry, ustępując na razie
miejsca samym sosnom. Nieco pózniej między sosny wkradły się olchy i
karłowata jedliną oraz bukiety brzóz i cedrów. Gdy Błyskawica i Muszka po raz
szósty przystanęli dla wypoczynku, wygrzebali ju\ gniazda pod osłoną wiecznie
zielonych drzew.
Odtąd ka\da noc była od poprzedniej krótsza, ka\dy dzień dłu\szy )od
wczorajszego. Chaszcze przechodziły w niskopienny las, las się w puszczę
rozrastał. A\ Błyskawica pojął, \e wkracza w świat obcy mu zupełnie, \e część
jego snów się ziściła. Gdy weszli w knieję, Muszka dodała mu odwagi i podniosła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]