[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twarzy miała rozbawiony.
- Nie wiem, kto powiedział to panu, ale mogę się domyślić. To głupia, niezdarnie sklecona
bajka, powodowana, ma się rozumieć, złością. Nie wiem, z jakiego powodu, ale Mitzi nie
cierpi mnie jeszcze bardziej niż innych domowników.
- Zaprzecza pani?
- Oczywiście. To kłamstwo... Nie znałam tego człowieka, nigdy w życiu go nie widziałam i
nie było mnie wtedy w Littłe Paddocks. Pracowałam tamtego rana.
- Jakiego rana? - podchwycił łagodnie.
Nastąpiła krótka pauza. Filipa zatrzepotała powiekami.
- Codziennie rano pracuję tutaj. Na przerwę obiadową wychodzę dopiero o pierwszej -
odparła i dorzuciła zaraz z nutą lekceważenia. - Nie warto słuchać tego, co opowiada Mitzi.
Kłamie jak najęta.
- I co? - powiedział Craddock, gdy odchodził w towarzystwie sierżanta Fletchera. - Mamy
całkowicie sprzeczne zeznania dwu młodych kobiet. Której wierzyć?
- Wszyscy utrzymują zgodnie, że ta cudzoziemka kłamie - odrzekł Fletcher. - Mam pewne
doświadczenia z cudzoziemcami i wiem, że kłamstwo przychodzi im łatwiej niż mówienie
prawdy. No i nie ulega wątpliwości, że ta Mitzi żywi jakieś urazy do pani Haymes.
- Więc, na moim miejscu, uwierzyłby pan pani Haymes?
- Tak jest, inspektorze. Gdyby nie było konkretnych przeciwwskazań.
W gruncie rzeczy Craddock nie widział przeciwwskazań... Może tylko wspomnienie zbyt
nieruchomych błękitnych oczu i gładko wypowiedziane słowa "tamtego rana". Był absolutnie
pewien, że nie wymienił pory dnia, kiedy została podsłuchana rozmowa w altanie.
Jednakże panna Blacklock - a jeżeli nie ona, to panna Bunner - mogły przecież wspomnieć o
wizycie młodego cudzoziemca, który chciał wyszachrować pieniądze na powrót do
Szwajcarii. W rezultacie Filipa Haymes miała prawo sądzić, że rozmowa w altanie odbyła się
właśnie tamtego rana. To prawdopodobne, lecz Craddock był nadal przekonany, że w głosie
Filipy dzwięczał strach, gdy zapytała: "W altanie?"
Uznał, że warto się jeszcze nad tym zastanowić.
3
W ogrodzie na probostwie było przyjemnie. Anglię nawiedziła jesienna fala ciepła, urocze
babie lato, a jednocześnie denerwujące, jak ocenił inspektor Craddock. Siedział na leżaku,
który przyniosła dla niego zaradna Bułeczka, nim wyszła na zebranie Koła Chrześcijańskich
Matek, a obok, spowita w szale i z grubym pledem na kolanach, siedziała panna Marple,
zajęta robótką na drutach. Blask słońca, spokój, miarowe postukiwanie drutów panny Marple
- wszystko to usposabiało Craddocka sennie. A jednocześnie opanował go jakiś koszmarny
nastrój. Często bywa tak w marzeniach sennych - utajony lęk systematycznie przybiera na sile
i ostatecznie uczucie błogości przemienia się w grozę.
- Nie powinna pani tutaj przebywać - odezwał się nieoczekiwanie.
Druty przestały postukiwać. Spokojne porcelanowobłękitne oczy spojrzały nań z
zainteresowaniem.
- Wiem, do czego pan zmierza, dobry, troskliwy chłopcze. Ale wszystko w porządku. Ojciec
Bułeczki, proboszcz naszej parafii, duchowny głębokiej wiedzy, i jej matka, kobieta wybitna
o niebywałej wprost sile charakteru, to moi starzy przyjaciele, inspektorze. Kuruję się w
Medenham, jest więc całkiem naturalne, że przyjechałam tutaj, by spędzić pewien czas u
państwa Harmon.
- Tak... Zapewne... Ale niech pani nie zajmuje się cudzymi sprawami. Jestem przekonany,
głęboko przekonany, że to może być niebezpieczne.
- Cóż, my, starsze panie, stale zajmujemy się cudzymi sprawami. Wyglądałoby dziwnie i
jeszcze bardziej podejrzanie, gdybym teraz tego zaniechała. Rozumie pan? Pytania o licznych
wspólnych znajomych w rozmaitych częściach świata, pytanie, czy ludzie pamiętają takiego a
takiego albo czy może przypominają sobie, kogo w swoim czasie poślubiła córka lady jakiejś
tam? To wszystko może być pomocne, prawda?
- Pomocne? - zdziwił się Craddock.
- Tak. Może być pomocne przy sprawdzaniu, czy ludzie są rzeczywiście tymi, za których się
podają - wyjaśniła i podjęła żywo: - Bo takie właśnie sprawy trapią pana, prawda? Pod tym
względem świat zmienił się od czasu wojny. Wezmy na przykład taką miejscowość jak
Chipping Cleghorn. Jest bardzo podobna do Saint Mary Mead, gdzie mieszkam. Piętnaście lat
temu wiedziano tam dokładnie wszystko o wszystkich. Państwo Bantry z pałacu, państwo
Hartnell i Price-Ridley, i Weatherby to ludzie, których rodzice, dziadkowie lub przynajmniej
wujowie i ciotki zamieszkiwali przed nimi w Saint Mary Mead. Jeżeli sprowadzał się ktoś
nowy, był zaopatrzony w listy polecające lub też okazywało się rychło, że służył w tym
samym pułku bądz na tym samym okręcie co ktoś z dawniejszych mieszkańców. Jeżeli
pojawiał się ktoś obcy, naprawdę obcy, wszyscy stronili od niego i węszyli, póki nie
dowiedzieli się, co to naprawdę za jeden.
Panna Marple pokręciła głową.
- Po wojnie czasy się zmieniły - podjęła. - Teraz w każdej osadzie, każdym prowincjonalnym
miasteczku mieszkają ludzie, którzy nie mają żadnych związków z tym miejscem i jego
przeszłością. Kupują pałacowe rezydencje, małe domki przystosowują do swoich potrzeb i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl