[ Pobierz całość w formacie PDF ]
winowajcy swoje pretensje! Po dłu\szych wahaniach odmówił - i
stracił przyjaciółkę. Co robić w takich sytuacjach? Ostro\nie
uświadomić petentowi całą absurdalność jego prośby, zapewniając
równocześnie o naszym najgłębszym oddaniu i pragnieniu zachowania
cennej przyjazni. A gdy i to nie pomo\e? Có\, jeśli ktoś uzale\nia
przyjazń od tego rodzaju przysług, to mo\e nie warto zabiegać o
przyjazń z taką osobą?.
4. Ciągle się uczą. Wielki malarz francuski, Renoir, zakosztował
pod koniec \ycia nie lada triumfu. Jako jeden z czołowych
przedstawicieli impresjonizmu, był w młodości odsądzany od czci i
wiary za swoją twórczość; na starość stał się obiektem hołdów, a
marszandzi z całego świata ubiegali się o jego płótna. Mimo
cię\kiej choroby, Renoir nie przestał malować. Syn wielkiego
malarza, Jean Renoir, pisze:
Ciało jego ogarniał postępujący z dnia na dzień parali\.
Powyginane palce nie mogły ju\ nic utrzymać... Skóra stała się tak
wra\liwa, \e ranił ją dotyk drewnianej rękojeści pędzla. Aby temu
zapobiec, wkładał w zagłębienie dłoni kawałek płótna. Trudno
powiedzieć, \e te powykrzywiane palce trzymały pędzel... pełniły
one raczej funkcję uchwytu. I w taki sposób malował swoje "Kąpiące
się", płótno, które dziś wisi w Luwrze. Uwa\ał je za swe szczytowe
osiągnięcie. Czuł, \e ten obraz stanowi sumę jego dotychczasowych
poszukiwań, a równocześnie jakąś odskocznię do przyszłych, jeszcze
innych dociekań... Na tle uproszczonej do minimum palety barw tego
płótna, od miniaturowych "kropelek"koloru, przypadkiem jakby
rozsianych po jego powierzchni, tym wspanialej odbijały wszystkie
odcienie złota i purpury, ciepły blask ciał pulsujących młodą,
zdrową krwią zalanych magicznym, wszystko przenikającym światłem.
Jean Renoir opowiada dalej o ostatnim dniu swego ojca:
Jakaś infekcja płuc przykuła go do łó\ka. Poprosił o farby i
pędzle, i zaczął malować anemony, których nazbierała dla niego
nasza poczciwa słu\ąca Nenette. Na kilka godzin tak zupełnie
pochłonęły go te kwiaty, \e zapomniał o swoim cierpieniu.
Skończywszy skinął na kogoś, oddał mu pędzel i powiedział: "Zdaje
się, \e teraz zaczynam coś z tego rozumieć"."- jakie\ to typowe
dla wielkiego indywidualisty, dla wiecznie poszukującego twórcy.
Tacy ludzie niezale\nie od wieku zawsze \yją na krawędzi poznania,
na skraju nie odkrytych lądów i nowych olśnień.
5. Lubią przestawać z ludzmi pobudzającymi w nich ducha
nonkomformizmu. Rzadki to i cenny przywilej mieć wokół siebie
ludzi lojalnych, stwarzających nam poczucie bezpieczeństwa, a nade
wszystko przestrzeń, w której mo\emy być sobą. Powinniśmy nie
tylko wysoko ich cenić, ale stwarzać im w rewan\u taką samą sferę
wolności, z jakiej dzięki nim korzystamy. Mnie spotkało prawdziwe
szczęście w osobie \ony, która pozwala mi mieć swoje dziwactwa.
Oboje krą\ymy chwilami po całkiem odrębnych orbitach, mamy innych
przyjaciół, ró\ne ambicje, ale jaka\ to radość spotkać się
wieczorem, opowiedzieć sobie o wydarzeniach minionego dnia, który
ka\de z nas prze\yło inaczej, no i być kochanym bez konieczności
dokonywania w sobie jakichś korekt czy udawania, \e jest się tym,
kim się nie jest.
Podobna więz łączy mnie z Markiem Svenssonem, z którym od
osiemnastu lat spotykam się co tydzień na lunchu. Na pozór
niewiele mamy z sobą wspólnego. Mark, przybysz ze Szwecji, jest
ode mnie starszy. Ja pół \ycia strawiłem na ró\nych studiach, on
nie przywiązywał wagi do edukacji formalnej. On uwielbia operę, j
a wcale. A jednak niecierpliwie wyglądam tych naszych spotkań, bo
czas pokazał, \e w towarzystwie Marka mogę czuć się :wolny. On mi
to umo\liwia.
Gdy ogarnia mnie euforia pisarska, mogę więc porozwodzić się przed
nim o ksią\ce, nad którą akurat pracuję; kiedy indziej zaczynam
wylewać swoje \ale na całe zło, które mnie spotyka, na tych ludzi,
którzy jakby się sprzysięgli, \eby mnie dobić... Nie wszystkie
moje cechy, jak sądzę, wydają się Markowi sympatyczne, mimo to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]